Ten paskudny marketing - Zeszyty Maryny
Menu Zamknij

Ten paskudny marketing

marketing pisarz

Od pisarzy zaczynających swoją przygodę z mediami społecznościowymi często się słyszy “Łojezu, jak ja nie lubię marketingu”.

“Łojezu, czemu nie mogę po prostu pisać. Czemu muszę robić reklamę.”

I myślę sobie, że takie opinie wynikają często z błędnego rozumienia, czym jest marketing, albo czym powinien być.

Tylko że… czy pisarzy można za to winić?

Typowy marketing

Kiedy przed laty myślałam o reklamowaniu mojej książki o Hasta Mante, też mi się krew w żyłach ścinała. Przede wszystkim dlatego, że – nauczona doświadczeniem bycia bombardowaną reklamami ze wszystkich stron – uważałam, że marketing to ładnie nazwane oszustwo. Nawet dziś, kiedy widzę reklamę w telewizji, w Internecie lub na bilbordzie, od razu czuję się oszukiwana. Manipulowana. Kup to, kup tamto. Nieważne, czy tego potrzebujesz. Ja, reklamodawca, chcę ci wcisnąć mój produkt, więc potulnie obejrzyj reklamę, a potem idź do sklepu i kup.

Myślę, że jest to stary model marketingu, zorientowany nie na wychodzenie do klienta, ale na maksymalizowanie zysków producentów. I wszyscy mamy go serdecznie dość. W końcu są powody, dla których duża część użytkowników Internetu używa wszelkiego rodzaju adblockerów, a tradycyjna telewizja odchodzi do lamusa na rzecz Netflixa, gdzie (na razie) reklam nie ma.

Młodsze, mniejsze firmy porzucają ten model i przyjmują taki bardziej interaktywny, w którym słuchają swoich klientów i starają się odpowiadać na ich potrzeby. Ale model stary nadal dobrze się trzyma. Przykłady:

Sztuczki psychologiczne

Wchodzimy do sklepu, a tam produkt kosztujący 20 złotych. Ale widniejąca przy nim cena głosi 19,99. Niby to samo, ale jednak człowiek widzi najpierw 19 i wydaje mu się, że tanio. Producent dostaje praktycznie tyle samo kasy, ale zmanipulował klienta, oszukując jego mózg. Bo klient kupi, bo tanio.

Oglądamy telewizję. W ciągu godziny sześć razy wbija nam się w uszy muzyczka z reklamy pasty do zębów. Wkurza nas to, mamy ochotę wyrzucić telewizor przez okno. Nienawidzimy producenta tej pasty do zębów. Ale za kilka tygodni pójdziemy do sklepu po pastę i spośród pięciu dostępnych produktów wybierzemy właśnie ten jeden. Dlaczego? Bo nazwa brzmi znajomo. Bo w reklamie nie chodziło o to, żebyśmy zerwali się sprzed telewizora i natychmiast polecieli kupić pastę. Chodziło o to, żeby nazwa wryła nam się w mózg i żebyśmy pamiętali przede wszystkim tę właśnie nazwę w momencie, kiedy już pójdziemy na zakupy.

Oszukiwanie klienta

Nie wiem, ile sklepów jeszcze tak robi, ale tego typu praktyki zdarzały się jeszcze tak z 10-15 lat temu. Otóż “promocja” to nie to samo, co “obniżka ceny”. Ale w świadomości klienta tak właśnie jest, więc co bardziej cwane sklepy to wykorzystywały. Produkt zwykle kosztuje 15 złotych. Robimy promocję i dajemy nową karteczkę z ceną. Karteczkę, która głosi, że produkt kosztuje 15 złotych… ale tym razem grubymi, żółtymi literami na czerwonym tle. Cena więc ta sama, ale że opatrzona hasłem “promocja”, to klient myśli, że obniżona. I kupi. A sklep niewinny, bo przecież “promocja” oznacza po prostu promowanie produktu (żółte litery, czerwone tło!), a nie niższą cenę, więc żadnego kłamstwa tu nie ma, prawda?

Podobnie działa sztuczne zawyżanie ceny tylko po to, żeby potem “obniżyć” ją i zrobić wyprzedaż. Ustawiamy “cenę wyjściową” na 200 złotych i “obniżamy” do 150, choć tak naprawdę ceną wyjściową jest właśnie 150. Bo klient chętniej kupi produkt na wyprzedaży niż ten sam produkt w tej samej cenie, ale bez wyprzedaży. Bo wyprzedaż to okazja, więc klientowi wydaje się, że jest bardzo sprytny i gospodarny. Dajmy mu to poczucie. Najważniejsze, żeby kupił.

I inne występki

Sztuczne kreowanie popytu. Black Friday – wszyscy kupują, ty też musisz!

Sztuczne ograniczanie podaży. Edycja limitowana! Tylko teraz w tak niskiej cenie!

I wszelkie tego typu rzeczy. Nic dziwnego, że na myśl o zostaniu takim marketingowcem przeciętnego człowieka przechodzą ciarki.

Błędne rozumienie marketingu

Co więc mówi pisarz, kiedy słyszymy od niego “Nie chcę robić marketingu”?

Mówi: “Nie chcę oszukiwać ludzi”.

Mówi: “Czuję się źle na myśl, że miałbym kogoś zmanipulować”.

Mówi: “Nie chcę być nachalny i wyskakiwać każdemu z lodówki”.

Wreszcie mówi: “Nie chcę być jak oni“.

A czego nie mówi?

Nie mówi: “Nie chcę opowiadać czytelnikom o mojej książce”.

Nie mówi: “Nie chcę, żeby ktoś wiedział, że wydałem powieść”.

Nie mówi: “Nie chcę gadać o pisaniu z innymi pisarzami”.

Nie mówi: “Nie chcę zdobywać potencjalnych czytelników zainteresowanych tym, co moja książka ma im do zaoferowania”.

A przecież promowanie swojej twórczości na tym właśnie polega. Na znajdowaniu osób, które mogłyby być zainteresowane naszą książką, i na poinformowaniu ich, że taka książka istnieje.

Dla porządku wspomnę tu o wyjątkach. Tak, są pisarze, którzy po prostu nie znoszą mediów społecznościowych, publicznego przemawiania albo wywiadów. Oni rzeczywiście nie chcą z nikim rozmawiać o swojej książce i nie chcą samodzielnie szukać czytelników. Wydaje mi się jednak, że jest ich względnie mało. Więcej jest takich, którzy nie mieliby nic przeciwko promocji, ale po prostu nie wiedzą, jak powinna ona prawidłowo wyglądać.

Promocja dla pisarzy

Niedawno prowadziłam live w facebookowej grupie Jak wydać książkę? Mówiłam w nim o różnych lekcjach, które wyniosłam z całorocznego prowadzenia tej strony oraz fanpejdża na Facebooku. Ale mam wrażenie, że pominęłam bardzo istotną rzecz. Mianowicie powiedziałam o swoich ogólnych doświadczeniach, o mediach społecznościowych, o interakcjach z innymi pisarzami. Ale nie powiedziałam o tym, jak zmieniło się moje postrzeganie samego pojęcia marketingu.

Bo w ciągu ostatniego roku zrozumiałam, że marketing nie musi być oszustwem. Że to nie musi być wciskanie ludziom jakiegoś produktu na siłę albo wymyślanie coraz to nowych sztuczek psychologicznych, żeby nakłonić klienta do kupna.

Kiedyś, jeszcze z dwa lata temu, sama podchodziłam do marketingu jak pies do jeża. Potem jednak ruszyłam z promocją własnej książki i robiłam to w zgodzie ze sobą – bez oszustw, kłamstw i manipulacji. I okazało się, że się da. Co więcej, w tym dobrym modelu działają też inni pisarze. Bardzo rzadko ktoś spamuje grupy czytelnicze i pisarskie swoimi reklamiami w stylu “Cześć, kup, no to pa!” Zwykle pisarze wychodzą do czytelnika mając coś dodatkowego do zaoferowania – czy to blog, czy to kanał na Youtube, czy to ciekawe rysunki dotyczące ich książki, czy wreszcie opowiadania z uniwersum ich powieści. W ten sposób zachęcają do sięgnięcia po więcej. I na tym to właśnie polega: na zachęceniu, a nie na manipulacji.

Jeśli więc jesteś jednym z tych autorów, którzy boją się rozpocząć promocję i tym samym wkroczyć na ścieżkę zła, to mam dla Ciebie dobre wieści: nie musisz zostawać czarnym charakterem. Nie musisz nikogo okłamywać ani oszukiwać. Będziesz po prostu rozprzestrzeniał informacje o sobie i o swoim dziele. Dzięki temu te informacje dotrą do różnych uszu – między innymi tych właściwych, zainteresowanych Tobą i chętnych do zapoznania się z Twoim tekstem.

A przecież o to w tym wszystkim chodzi, prawda? Żeby ktoś te nasze teksty czytał 😉

Polecanki

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o tym, jak prowadzić promocję swojej książki, to polecam wspomnianą już grupę na Facebooku Jak wydać książkę? Można tam zadawać pytania dotyczące marektingu oraz innych spraw związanych z wydawaniem, a prowadząca grupę często mówi o promocji dla autorów w live’ach. Na Youtubie polecam jak zwykle Jennę Moreci, której filmiki były moim pierwszym źródłem wiedzy na ten temat. Poza tym warto zajrzeć na Facebookową stronę Małgorzaty Wardaszki-Deręgowskiej, która zajmuje się budowaniem marek, również tych autorskich, i ma interesujące przemyślenia na temat prawidłowo prowadzonego marketingu.

Podziel się tym wpisem w mediach społecznościowych

Powiązane wpisy

Powiadamiaj o
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments