Walka o przetrwanie kontra pełnia życia - Zeszyty Maryny
Menu Zamknij

Walka o przetrwanie kontra pełnia życia

walka o przetrwanie pełnia życia

Czy Twoje życie to walka o przetrwanie, czy może chłoniesz każdy dzień pełną piersią? Czy w ogóle wiesz, jak rozróżnić te dwa stany?

Mądra Maryna po szkodzie

W ostatnich latach było u mnie kilka momentów, które uświadomiły mi, że wcześniej żyłam z dnia na dzień, byle do przodu. Zawsze ta świadomość następowała po fakcie, będąc wynikiem kontrastu między starym trybem życia a nowym.

Wiosną 2017 roku posłałam mój pierwszy doktorat do recenzji, co oznaczało, że moja praca nad nim była skończona. Z moich ramion spadł tak ogromny ciężar, że do dziś nie wiem, jak byłam w stanie nosić go ze sobą przez tyle lat.

Latem 2017 roku pojechałam na konferencję naukową do Melbourne i po dwóch latach mieszkania w Japonii uświadomiłam sobie, jak bardzo brakowało mi normalnego, zachodniego jedzenia. Rok później pojechałam na wakacje do Polski i zgodnie z moimi przewidywaniami, różnica w fizycznym samopoczuciu była ogromna w porównaniu z wegetowaniem na japońskiej diecie. Porządne odżywianie się jest jedną z kluczowych rzeczy w życiu człowieka (i jestem już na tyle stara, żeby dobrze to rozumieć), więc bardzo cieszę się na nadchodzący powrót do Polski i zmianę menu.

Gdzieś w okolicach listopada 2018 roku wreszcie dałam sobie spokój z codziennym cardio. Ćwiczenia pomogły mi zrzucić wagę i sprawiły, że pierwszy raz w życiu zaczęłam się sobie podobać (thanks, Shaun T!), ale od dłuższego czasu nie widziałam już dalszych efektów i codziennie zmuszałam się, żeby odbębnić te pół godziny. Okazało się jednak, że teraz wagę potrafię utrzymać i bez ćwiczeń, więc z ulgą wywaliłam je z mojego kalendarza.

Wreszcie – trzy tygodnie temu obroniłam drugi doktorat. Choć już po obronie pierwszego czułam się odciążona, to tamta obrona nastąpiła w czasie, gdy byłam już doktorantką na drugiej uczelni. Innymi słowy, nie było żadnej przerwy. Dopiero obrona sprzed trzech tygodni i odebranie dyplomu pod koniec marca stanowią zakończenie przygody z doktoranctwem, która u mnie trwała nieustannie przez ostatnie 7,5 roku.

Życie zaczyna się po doktoracie

W ciągu ostatnich lat zapomniałam już, jak to jest mieć pasję do czegoś. Owszem, robiłam rzeczy, które sprawiały mi przyjemność i które chciałam robić, ale nie było w tych działaniach pewnej specyficznej iskry, która powoduje satysfakcję. Często patrzyłam na swoje życie i zastanawiałam się: czy na pewno to jest to, co chcę robić? A jeśli nie, to co chciałabym robić? Jak mogłabym zmienić moje życie tak, żebym była z niego zadowolona? I nie mogłam znaleźć odpowiedzi, bo tak naprawdę to nie chciało mi się nic.

Zapomniałam, jak to jest być kreatywnym. Mieć 10 pomysłów na sekundę, przebierać w nich jak w ulęgałkach – które najlepsze? Które warto wprowadzić w życie? Które odrzucić? Które zapisać i zastanowić się nad nimi, zmodyfikować je później? Pomysłów nie było, był tylko stres, znużenie i odkładanie rzeczy niepriorytetowych na później albo na nigdy – a priorytetowy był doktorat i tylko doktorat, bo na to były deadliny. Na kolejny rozdział opowiadania albo na pisarską dyskusję na Facebooku deadlinu nie było.

Zapomniałam, jak to jest robić rzeczy na 100%. Dawać z siebie wszystko. W ciągu ostatnich lat dawałam z siebie tylko tyle, żeby jakoś wystarczyło. Bo zapomniałam też, jak to jest nie być chronicznie zmęczoną. Nie mogłam sobie pozwolić na rozrzucanie energii na wszystkie strony. Musiałam dobrze zarządzać swoimi zapasami i jeśli robiłam kilka rzeczy naraz, to każda z tych rzeczy musiała zostawić mi odpowiednio dużo powera, żeby zrobić też rzeczy pozostałe. A powera wcale nie było jakoś mnóstwo.

Życiodajny oddech

Nie wiem, czy zauważyliście, ale w ciągu ostatnich trzech tygodni jestem o wiele bardziej aktywna na Facebooku. Nie tylko na moim własnym fanjpejdżu, ale również w pisarskich grupach. A wszystko dlatego, że się obroniłam. Nadal mam przed sobą wiele wyzwań – niektóre naprawdę duże – ale jakoś żadne nie wydaje mi się tak przytłaczające, jak bycie na doktoracie.

Moment przejścia ze stanu wegetacji do stanu pełnego życia nie był dla mnie oczywisty, choć pewnie wskazałabym chwilę, w której wyszłam z sali konferencyjnej z informacją, że profesorowie zatwierdzili moją obronę. Ale raczej niż pojedynczy moment, jest to proces. Po kilku dniach wstałam wyspana – pierwszy raz od nie pamiętam, kiedy. Po kilku następnych zauważyłam wzrost efektywności w swojej pracy. Potem zaczęłam na powrót zajmować się powieściąfanpejdżem – i się zaczęło. A może napiszę post na blog! A może wrzucę takie-a-takie zdjęcie! A to pokazywanie świata Hasta Mante to może zrobię w taki-a-taki sposób! Może wprowadzę taką-a-taką tematykę do moich treści! Kinga Rak od miesięcy pyta mnie, jak chciałabym ustawić promocję swojej książki, a ja dotychczas miałam dla niej tylko takie pół-pomysły wydarte z odmętów zmęczonego umysłu. Wygląda jednak na to, że not anymore!

Na rozdział pierwszy, który w nowej wersji piszę całkiem od zera, też znalazłam ciekawy pomysł. I w ogóle w sobotę napisałam lekką ręką ponad tysiąc słów – a zwykle miałam problem, żeby dobić do 500.

Przyzwyczajenie do dyskomfortu

Dyskomfort może być fizyczny albo psychiczny. Mój umysł traktuje je w zupełnie odmienny sposób. Na dyskomfort fizyczny reaguję natychmiast. Zimno mi? To jestem nieszczęśliwa i wiem, że mi zimno, więc się ubieram albo siadam przy grzejniku. Gorąco? Latem nie wychodzę z domu, jeśli absolutnie nie muszę. Jestem głodna. Jestem zmęczona. Mam ciężki plecak. Gdy coś takiego się dzieje, natychmiast dostaję sygnał: jest źle, trzeba coś zdziałać i to naprawić. Usiąść, odpocząć, napić się zimnej wody. Cokolwiek.

Do dyskomfortu psychicznego natomiast jestem przyzwyczajona. W tym się wychowałam i w tym dorosłam, a potem żyłam tak przez większość mojego życia. Więc teraz, nawet jeśli coś mi ciąży – jak przykładowo doktorat – to zwracam na to mniejszą uwagę. Bo przecież coś ciążyło mi zawsze, a zresztą jakoś to będzie. Wystarczy jeszcze trochę wytrzymać. Więc kiedy jestem nieziemsko głodna, to natychmiast jem kanapkę, ale kiedy jestem zmęczona nawet tuż po obudzeniu i trwa to miesiącami (latami!), to jest to normalne i widać tak już musi być. Takie jest życie i trzeba to znosić z godnością. I wprawdzie zrobiłam coś dla siebie w ciągu ostatniego pół roku – zaprzestałam prowadzenia badań i zamknęłam doktorat w chwili, gdy poczułam, że cierpię na poważne wypalenie zawodowe – ale niestety to nie wystarczyło. Musiałam przewegetować aż do obrony, zanim na dobre udało mi się uwolnić od tego ciężaru.

Działać trzeba jednak zawczasu

Chciałabym dziś zachęcić Was do rozejrzenia się w swoim życiu i zastanowienia się, czy jest coś, co jest dla Was kulą u nogi. Zastanówcie się, czy możecie się tego pozbyć. Ja nie mogłam – akurat kwestia obrony to była również kwestia mojego osobistego honoru – ale to nie znaczy, że Wy nie możecie albo że kule u nogi nie mogą być znacznie mniej honorowe, a zatem zbywalne.

Bo szkoda życia na wegetację. I mam nadzieję, że następnym razem, kiedy wegetacja mi się przydarzy, będę umiała szybciej ją rozpoznać i skuteczniej sobie z nią poradzić.

Podziel się tym wpisem w mediach społecznościowych

Powiązane wpisy

Powiadamiaj o
Powiadom o
guest

3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Klaudia
Klaudia
4 lat temu

Hej, czyli, że japońska dieta jest zła dla zdrowia? W jakim sensie czułaś się na niej niedożywiona?

trackback

[…] I żeby nie było, że jestem tu jakąś slacktivistką, która w internetach broni uciśnionych stojących społecznie pod nią, aby poczuć się lepiej na swojej wygodnej średnioklasowej podusi. Ja po prostu jestem osobą wywodzącą się z niższej klasy i doskonale pamiętam, jak to jest nie mieć kasy na nic i oszczędzać na wszystkim przez kilka miesięcy, żeby potem móc sobie kupić na bazarku dżinsy za 30 złotych. Jestem też osobą żyjącą z zaburzeniami lękowymi i aż za dobrze zdaję sobie sprawę z tego, co to znaczy być całkowicie upośledzonym przez codzienny, nigdy nie ustający stres, do tego stopnia, że człowiek trwa w stanie wegetacji i naprawdę nie ma już siły na rzeczy, które nie są mu natychmiastowo niezbędne (zresztą niedawno pisałam o czymś podobnym). […]