O pisarskiej pewności siebie - Zeszyty Maryny
Menu Zamknij

O pisarskiej pewności siebie

pisarska pewność siebie

Dzisiaj wpis trochę kołczingowy (wybaczcie). Napiszę o trzech mitach związanych z pisaniem, z którymi rozprawiłam się raz na zawsze. Może po przeczytaniu zdasz sobie sprawę, że też masz podobne myśli. Nic się nie martw: to (nie tylko, ale) w dużej mierze kwestia nastawienia, które można zmienić. Jeśli brakuje Ci pewności siebie w pisaniu, to ten post jest właśnie dla Ciebie.

Mit pierwszy: pisanie jako hobby

Kto cokolwiek pisze, ręka w górę.

Ok, nie widzę Waszych rąk, ale wiem, że jest ich sporo. Skąd wiem? Bo bardzo wiele osób “coś” pisze. Książkę, opowiadania, wiersze, bloga, artykuły internetowe lub naukowe dysertacje. Dla części z nas jest to praca zarobkowa, a dla reszty zwykłe hobby. I dzisiaj właśnie o tym hobby będzie.

Kiedy zaczynałam pisać jako dziecko, wiedziałam, że w przyszłości chcę zostać pisarką. Na tamtym etapie jednak wystarczało mi, że znajomi czytali moje teksty i że te teksty im się podobały. Oczywiście, nie wszystkie były dobre, a nawet te dobre nie zdobywały absolutnie powszechnego uznania, ale pochwał było na tyle dużo, że ciągnęłam ten wózek dalej. Do osiągnięcia pełnoletności właściwie przez cały czas coś pisałam.

Kiedy byłam już dorosła, pisanie trochę odeszło w kąt. Zaczęłam studia, które od drugiego roku stały się niezwykle wymagające. W międzyczasie pojechałam na rok do Japonii i na tamtejszej uczelni nabrałam sobie tyle zajęć, ile się dało (no bo “u nas takich nie ma” i trzeba było zrobić na zapas, rozumiecie). Po powrocie musiałam zająć się pisaniem magisterki. Potem doktorat, drugie studia, takie tam.

Od czasu do czasu udawało mi się coś napisać – głównie pracowałam nad pierwszą książką o Hasta Mante – ale w ciągu wielu lat było tej pracy stosunkowo mało. Bo to przecież tylko hobby, a tu obok jest Prawdziwe Życie™. Trzeba się uczyć, żeby mieć dobrą robotę, żeby móc się utrzymać, bo przecież z pisania żyć się nie da. Pisanie to można robić na boku, ale trzeba mieć też normalną pracę z normalnym dochodem. Tak zostałam nauczona.

Dla tych, którzy chcą pisać hobbystycznie, takie myślenie jest całkowicie w porządku. Ale ci z nas, którzy chcą to robić zawodowo, muszą zacząć pisanie traktować właśnie tak – zawodowo. Nie da się odnieść pisarskiego sukcesu, jeśli nie bierze się pisania na poważnie. Więc to jest coś, co zmieniłam w swoim myśleniu. Bo bardzo chciałam kiedyś zostać pisarką.

Mit drugi: kiedyś zostanę pisarką

Z naciskiem na “kiedyś”. No bo wiadomo, teraz to studia, a potem to szukanie pracy, ale kiedyś moja sytuacja życiowa się ustabilizuje i będę mogła zająć się pisaniem bardziej poważnie. Z jakiegoś powodu jednak lata mijały, a to “kiedyś” wcale nie nadchodziło.

Taka sytuacja jest oczywiście łatwiejsza niż wzięcie byka za rogi. Nikt niczego nie wymaga, nad głową nie wiszą żadne terminy, nikt nie ma oczekiwań, które mogą zostać zawiedzione. Moje teksty znam tylko ja i maleńka garstka najbardziej zaufanych osób. A ta powieść, która nadal jest tylko w mojej głowie, to będzie epicka. Jak ją kiedyś napiszę, znaczy się. W przyszłości. Ale jeszcze nie teraz.

I niestety, jeśli samodzielnie nie podejmie się kroków, żeby zmienić własną sytuację, to wspomniane “kiedyś” nie nadejdzie nigdy.

Około rok temu postanowiłam sobie, że wreszcie zabiorę się na poważnie za moją książkę. Przeredagowałam tekst, który już miałam, a potem pisałam jego dalszą część. W tamtym czasie nadal myślałam o tym wspaniałym “kiedyś”, kiedy to tekst będzie gotowy i poślę go do wydawnictwa. Potem jednak nastąpił nagły kopniak w tyłek. Otóż pochwaliłam się koledze, że niedługo skończę książkę, a “kiedyś” będę się rozglądać za grafikiem odpowiedzialnym za okładkę. Kolega miał do polecenia koleżankę-graficzkę. Pomyślałam, że fajnie będzie mieć kogoś sprawdzonego, jak już “kiedyś” się tym zajmę… ale kolega się zakręcił i mail z prośbą o nawiązanie kontaktu przyszedł już następnego dnia.

To był moment, w którym nagle trzeba było podjąć decyzję. Mojemu pisaniu groziło, że przestanie być tylko moje. Wciągnięcie graficzki w projekt oznaczało, że zaczynamy traktować sprawę na serio. I to była chwila, w której zrozumiałam, że nie wydam książki “kiedyś”.

Wydam ją “teraz” albo nie wydam jej wcale.

Ponieważ jednak “wcale” nie wchodziło w rachubę, to postawiłam na “teraz”. I tak powstał fanpejdż i blog, a później Instagram.

Mit trzeci: mnie to się na pewno nie uda

Dobra, książkę wydam, ale nie oczekujmy cudów. W Polsce wydaje się bardzo dużo książek, więc trudno będzie się wybić, w szczególności debiutantce. Nie ma nawet co próbować. To ja może posprzątam w tym tekście, zrobię betaczytanie, potem poprawię jeszcze raz i może umieszczę na blogu do ściągnięcia. Tak, żeby ludzie mogli sobie poczytać, ale żebym nie musiała inwestować zbyt dużo kasy ani dorzucać sobie w życiu obowiązków, bo przecież to byłoby marnotrawstwo.

To jest przepis na porażkę instant.

Moja samoocena nigdy nie była szczególnie wysoka. Ale muszę z tym walczyć, bo z niskiej samooceny sukcesu w życiu nie będzie, już nie wspominając o tym, że to zwyczajnie niezdrowe. Więc walczę. Aktywnie.

Więc wkładam pracę w moją książkę. Prowadzę blog, wrzucam zdjęcia na Insta, prowadzę fanpejdż na fejsie. Zamiast rzucić książką w betaczytelników z dopiskiem “opinię proszę”, douczyłam się i wprowadziłam system, który pozwala mi na zbieranie szczegółowych komentarzy dotyczących każdego rozdziału z osobna. Codziennie poświęcam trochę czasu, żeby sprawdzić postępy, a co tydzień układam ankiety i dzielnie brnę przez ostatnie poprawki kolejnych fragmentów do wysłania. Ostatnio zapisałam się na konsultacje wydawnicze w Twardej Oprawie. Kosztowały niemało, nawet po zniżce, ale moja książka jest tego warta. Bo niby czemu miałaby nie być?

Rzeczywistość

Pisanie nie jest moim hobby. Jest drugą, obok akademickiej, ścieżką kariery zawodowej. Nadal uważam, że z pisania się nie utrzymam (choć wiem, że nie wszyscy się z tym zgadzają), dlatego główny dochód zamierzam mieć z pracy na uczelni/w instytucji naukowej/w firmie. Nie zmienia to faktu, że pisanie to też moja profesja.

Nie wydam książki “kiedyś”, tylko teraz. Bo teraz jest na to czas. Bo teraz, świeżo po trzydziestce, mam możliwości, żeby to zrobić. W międzyczasie skończę pisać drugi doktorat, pojadę na jakąś konferencję, narobię kilka swetrów na drutach i ogarnę sobie postdoca. Ale proces wydawniczy też będę prowadzić.

Być może nie będę sławna i nie będę miała milionów czytelników. Ale przynajmniej spróbuję przebić się do choćby tych kilkuset, którzy z przyjemnością czytaliby moją książkę. Bo wierzę w tę książkę i uważam, że warto.

I mam nadzieję, że jeśli sam/a masz wątpliwości co do swojej kariery pisarskiej, to ten post choć trochę Cię zainspiruje do zrobiena tych kilku trudnych, ale koniecznych kroków w kierunku publikacji swojego tekstu 🙂

Podziel się tym wpisem w mediach społecznościowych

Powiązane wpisy

Powiadamiaj o
Powiadom o
guest

0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments