Obóz integracyjny: Targowisko - Zeszyty Maryny
Menu Zamknij

Obóz integracyjny: Targowisko

Data publikacji: 2019-11-11

Śniadanie podano o ósmej trzydzieści. Stołówka znajdowała się na parterze za szerokimi, przeszklonymi drzwiami. Duże, prostokątne lampy jarzeniowe na suficie nie zostały włączone; jedna ze ścian była całkowicie skonstruowana z szyb i wpadające przez nią poranne promienie słoneczne wystarczały, aby oświetlić pomieszczenie. Ta ściana nadawała stołówce swoistego klimatu nowoczesności, który gasił jedynie udający drewnianą podłogę gumolit. Poza tym wystrój był przyjemny dla oka: brązowe maty stołowe, w rogach okrągłe stoliki z kwiatami, a przy stole bufetowym sztuczne owoce, zawsze czyste i lśniące.

Dziewczęta zeszły na śniadanie za kwadrans dziewiąta, licząc na to, że dzięki temu ominie je pierwsza fala wygłodniałych rezydentów ośrodka. Plan się powiódł. Nie zatrzymywane przez żadne dzikie kolejki, podeszły do suto wyposażonego bufetu, a po napełnieniu talerzy usiadły przy jednym z kwadratowych stolików. Hania przygotowała dla siebie dwie kanapki z szynką i szklankę ciepłego mleka. Naprzeciwko niej Aneta ze smakiem zabierała się za miodowe płatki. Justyna nałożyła sobie wszystkiego po trochu, wliczając w to sałatkę ziemniaczaną i kozi ser, który teraz pogryzała z namysłem. Wkrótce dołączyła do nich Iza, która wróciła z porannego biegania. Wybrała razową bułkę, posmarowała ją serkiem, a potem ułożyła na nim kompozycję z sałaty i pomidora.

Dziesięć minut po Izie do stołówki wszedł Piotrek w towarzystwie Łukasza. Łukasz dołączył do stolika Sebastianów, którzy już prawie skończyli jeść. Piotrek przyniósł sobie takie same płatki jak Aneta. Postawił swoją miskę obok niej i sięgnął po krzesło z sąsiedniego stolika, aby móc usiąść na rogu.

– Więc kiedy idziemy? – zapytał, zatapiając płatki w mleku za pomocą łyżki.

– Ja bym poszła od razu, nie mogę się doczekać – odparła Aneta. – A wy? Kiedy się wybieracie?

– Możemy teraz, możemy po południu – Iza w skupieniu wpisywała dane w aplikację na smartfonie.

– Zawsze zapisujesz wszystko, co jesz? – chciała wiedzieć Justyna, wyciągając szyję, aby zajrzeć jej w ekran.

– Oczywiście. Muszę wiedzieć, czy nie przekroczyłam dziennego limitu kalorii. To niezdrowo za dużo jeść.

Justyna opuściła wzrok na swój przepełniony talerz. Iza podniosła głowę znad smartfona i zauważyła jej zakłopotanie.

– No co ty, przecież nie ciebie miałam na myśli!

Justyna nie odpowiedziała. Wbiła widelec w parówkę, zatopiła jej koniec w musztardzie i powoli podniosła do ust.

– Tylko… akurat tego bym nie jadła – Iza niepewnie się skrzywiła. Nie chciała, żeby zabrzmiało to jak atak. – Nawet nie masz pojęcia, co tam mielą i dodają do środka.

– Mnie smakuje.

– Okej, nie będę się wtrącać.

Hania w milczeniu żuła swoją kanapkę. Ona też lubiła parówki z musztardą.

– Krystian nie idzie z wami? – zapytała Aneta, odkładając łyżkę do opróżnionej z płatków miski. – Widziałam, że gadał z tobą wczoraj, jak razem piekliście kiełbaski.

– O, nie – rozpromieniła się Iza. – Połączyłam siły z Adasiem, który przekonał Krystiana, żeby dołączył do jego grupy. Ja natomiast podkreśliłam, że dzisiaj mamy przed sobą ważne zadanie i nie chcemy, żeby ktokolwiek nam przeszkadzał.

– Rozumiem entuzjazm, ale nie wiem, czy traktowałabym tę zabawę aż tak poważnie – Justyna uniosła brwi, przegrzebując widelcem sałatkę w poszukiwaniu groszku. Ilość jedzenia jednak ją przerosła i teraz wybierała już tylko najsmaczniejsze kąski.

– Ależ ja nie mówię o zaginionym profesorze. Ja mówię o naszej Hani.

– To tylko głupie zadanie – Hania wreszcie rzuciła końcówkę kanapki na talerz. – Czemu robimy z tego aż tak wielką sprawę?

Choć trudno było nazwać to wybuchem złości, to i tak Aneta czujnie podniosła głowę, aby obserwować rozwój sytuacji.

– Bo z jakiegoś powodu dla ciebie to jest wielka sprawa – powiedziała Iza. – A ja tylko chcę ci pomóc. Nie możesz przez całe życie bać się odezwać do ludzi.

– A ty nie możesz mnie zmusić, żebym zrobiła coś, czego nie chcę.

– Zadanie trzeba wykonać tak czy siak, bo inaczej nici z rozwiązania zagadki. Zresztą, wczoraj aż tak nie protestowałaś. Myślałam, że rozumiesz, że wyjdzie ci to na dobre.

Hania nie odpowiedziała. Nie chciała przyznać, że potrzebowała czasu, żeby zebrać odwagę i postawić się Izie.

– Po prostu idźcie razem i zadawajcie pytania razem, co? – Aneta starała się znaleźć kompromis. – Wy możecie zacząć gadać, a Hania będzie się przysłuchiwać i jak coś jej przyjdzie do głowy, to sama zada swoje pytanie. Okej?

Iza przesunęła wzrokiem od naburmuszonej miny Hani do podejrzanie przymilnej miny Anety. Zrozumiała, że nic nie ugra.

– Okej – wzruszyła ramionami, a potem splotła ręce na piersi i odchyliła się na krześle z krzywą miną. – Ale to nic nie da. To jej w niczym nie pomoże.

– Nie trzeba mi pomagać – Hania uparcie unikała kontaktu wzrokowego, lecz nadrabiała stanowczością głosu. – Jakoś sobie radzę.

Justyna spojrzała na nią powątpiewająco, lecz postanowiła wziąć jej stronę.

– Dobra, jak nie chce, to nie. Nic na siłę.

– Okej – powtórzyła niezadowolona Iza.

Ponad stołem Aneta pytająco patrzyła na Hanię, gotowa wybawić ją z opresji i zabrać na targ ze sobą i Piotrkiem. Hania słabo się do niej uśmiechnęła. Poradzi sobie, niech idą we dwójkę.

– To chodźcie wszyscy pójdziemy teraz, a po obiedzie pokażecie mi tę grę karcianą, w którą grałyście wczoraj jak spałam – zaproponowała Justyna, odsuwając od siebie talerz z resztkami sałatki i niedojedzonym tostem. – O której jest zebranie wieczorem?

– Chyba o osiemnastej – Piotrek sam nie był pewien, czy dobrze pamiętał słowa pana Marcina.

– No, to w sam raz na kilka partii, prawda?

– Prawda – Aneta wytarła usta papierową chusteczką, którą następnie zgniotła w kulkę i odłożyła do miski po płatkach. – Chcecie wziąć klucz do pokoju?

– Nie wiem – zastanawiała się Justyna. – Mamy więcej sklepów do obskoczenia, więc pewnie dłużej nam to zajmie.

– No, ale my się może trochę powłóczymy – Piotrek objął Anetę. – Weźcie ten klucz.

– Weźcie. Jakby co to się spiszemy – Aneta pomachała Hani swoim smartfonem. Hania pokiwała głową.

Iza z ociąganiem wstała od stołu. Pozostali uznali to za jasny znak, że trzeba się zbierać. Wszystkie dziewczęta wróciły do pokoju, aby przygotować się do wyjścia. Aneta pożegnała się z nimi i zeszła na dół, gdzie miała spotkać się z Piotrkiem. Iza, Justyna i Hania opuściły pokój kilka minut później; gdy przechodziły obok recepcji, Anety już nie było. Wszystkie wpisały się do przygotowanego przez nauczycieli zeszytu, który służył do ewidencjonowania każdego wyjścia poza teren ośrodka, i ruszyły na zewnątrz, gdzie czekało na nie rześkie powietrze nadal pachnące latem.

Targ znajdował się pięć minut drogi od ośrodka, na kilku przecinających się, wyłożonych betonowymi płytami uliczkach. Uliczki te były ciasne, zastawione metalowymi, siatkowanymi stojakami oraz zacienione dużymi dachami sklepów, z których zwisały maskotki, rzędy wisiorków oraz plecione torebki. Było jeszcze na tyle wcześnie, że turyści nie zebrali się, aby spacerowym krokiem przechadzać się od wystawy do wystawy, skutecznie blokując przejście tym, którzy starali się przedostać przez targ w pośpiechu. Lecz kto mógł się tutaj śpieszyć? W okolicy stały jedynie ośrodki przepełnione relaksującymi się wczasowiczami oraz inne sklepy, niektóre tymczasowe, których pracownicy i tak już od ósmej byli na stanowiskach.

Dziewczęta pod przewodnictwem Izy, wpatrzonej w otrzymany od Bastiana plan podziału pracy, skręciły w jedną z bocznych uliczek i wyszły na szerszą alejkę równoległą do tej, która znajdowała się od strony ośrodka „Zacisze”. W tej części znajdowały się głównie sklepy z biżuterią oraz drobnymi pamiątkami. Iza wyciągnęła rękę i palcem wskazującym odliczyła sześć budek od zachodniej strony.

– To nasz przydział. Powinnyśmy szybko się uwinąć.

Przeszły do sklepu stojącego na wylocie uliczki. Wystawiony towar przywodził na myśl Zakopane, choć przecież Tatry były daleko. Kapcie z puchowym podbiciem, saszetki z brązowej sztucznej skórki oraz kolczyki ze wzorem parzenicy.

– Dzień dobry! – dziewczęta przywitały się, podchodząc do lady, na której rozłożono najróżniejszą kolorową biżuterię.

– Czy dowiemy się tu czegoś o profesorze Malinowskim? – zapytała Iza, z nadzieją unosząc brwi.

We wnętrzu budki sprzedawczyni z uśmiechem wzięła się pod boki.

– A, wy z „Zacisza”. Znowu chodzą, no ja nie mogę. Już mogliby zmienić coś, bo uszy więdną od tego Malinowskiego.

– Czyli… wie pani coś na ten temat? – Iza nie dawała za wygraną.

– Wiem tyle, że zaginął i że „Zacisze” zawsze go szuka. – Wskazała głową w lewo, wysoko unosząc podbródek. – U Janki obok pytajcie. Ona tam coś z nimi gadała.

– Rozumiem – Iza uprzejmie się wycofała. – Bardzo dziękujemy za podpowiedź.

– A dziewuszki, nie chciałybyście wisiorka? Albo bransoletki? Popaczcie sobie, ładne takie mam.

Iza zatrzymała się. Omiotła wzrokiem wyłożony towar. Jej wzrok padł na kolczyki.

– Takie góralskie – zachęcała sprzedawczyni. – Z gór jesteście?

– Nie – odparła Justyna, z niedowierzaniem obserwując poczynania Izy, która na powrót stanęła przy ladzie i teraz z uwagą przeglądała biżuterię.

– Młode dziewczyny to takie biorą – kobieta pokazywała jej kolczyki z czerwonym kamieniem i zwisającymi na końcach metalowymi kolcami. – I do tego taki wisiorek – zdjęła go z haka pod sufitem. – Można tylko jedno wziąć, ale w zestawie to najlepiej. Wtedy ino warkocz musiałabyś sobie zrobić, to będzie góralka, że hej!

Iza w milczeniu podejmowała decyzję, ale było widać, że przekonują ją słowa sprzedawczyni. Za jej plecami Justyna wymieniła spojrzenia z Hanią.

– A przymierz sobie jeden – kobieta podała Izie kolczyk. – Niech koleżanki zobaczą i powiedzą, jak jest.

Iza z pewnym ociąganiem założyła kolczyk.

– Co myślicie? – odwróciła się bokiem i odsunęła za ucho jasne kosmyki wysuwające się z jej kitki. – Ładne?

– No, ładne – Justyna wzruszyła ramionami. – Ale może się jeszcze rozejrzymy.

Iza przygryzła wargę i odparła półgłosem:

– Ale mnie się podobają… I w sumie nie są drogie…

– A ile kosztują?

– Tylko trzy dyszki. Bez wisiorka.

Justyna bardzo starała się, żeby kolejna wymiana spojrzeń z Hanią nie wyglądała nieuprzejmie wobec sprzedawczyni.

– Wiesz co – uznała, obciągając rękawy bluzy i zakładając ręce na piersi. – Jak ci się podobają, to weź.

– Ale na pewno?

– No na pewno. Weź, bo widzę, że inaczej będziemy tu debatować pół dnia.

Hania przyglądała się tej scenie w milczeniu. Ciekawił ją ton głosu Justyny, który jednocześnie pobrzmiewał protekcjonalnością i rozbawieniem.

– To ja wezmę – Iza, ledwo powściągając zadowolenie, oddała kolczyk sprzedawczyni. – Ale tylko kolczyki.

– Tylko? No dobrze. Jak dla ciebie, to dwadzieścia osiem złotych.

Iza zapłaciła i schowała kolczyki do torby. We trójkę odeszły od straganu. Dopiero gdy były poza zasięgiem słuchu sprzedawczyni, Justyna odezwała się:

– Ty to powinnaś być pod ochroną.

– Ale naprawdę mi się podobają! – protestowała Iza. – Zawsze chciałam takie mieć.

– W każdym kolejnym sklepie mają podobne. U nas w mieście pewnie też takie mają, a kupiłabyś taniej.

– Ale to jest pamiątka z wyjazdu. Co, wy nic nie kupicie?

Obie przecząco pokręciły głowami. Uśmiech Izy zaczął znikać, lecz uratowała go Hania.

– Najważniejsze, że jesteś zadowolona. No i są naprawdę ładne.

– Dziękuję! – Iza wykonała gest, jakby chciała ją przytulić, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. – I w ogóle przepraszam was za rano, głupio wyszło. Nie chciałam być niemiła.

– Nie jesteś niemiła – Justyna z obojętną miną zaglądała do środka kolejnego sklepu, który zamiast lady miał zapraszające do wnętrza wejście. – Czasami po prostu nie pomyślisz, ale jesteś w porządku. Nie przejmuj się.

– Okej – Iza nie była pewna, jak potraktować tę wypowiedź. – Dzięki! …Chyba.

Sklep oferował typowe turystyczne dobra: pocztówki, magnesy na lodówkę, porcelanowe figurki, plastikowe zabawki. Krzykliwa masa drobiazgów szczelnie otoczyła trójkę dziewcząt zaraz po przekroczeniu progu. Justyna w ostatniej chwili uniknęła strącenia z półki szklanej kuli z umieszczonym w środku domkiem nad jeziorem.

– Dzień dobry! – rzuciła gdzieś między zagracone półki, spomiędzy których natychmiast wyłoniła się zasuszona kobieta w bluzce na ramiączkach i kolorowej spódnicy.

– A dzień dobry. Coś podać?

– Jesteśmy tu w sprawie profesora Malinowskiego – oznajmiła Iza.

Trudno było powiedzieć, czy cień, który przebiegł przez twarz sprzedawczyni, miał związek z rozczarowaniem, czy raczej ze znudzeniem.

– Profesor Malinowski, jasne – odwróciła się i usiadła na krzesełku obok przypominającej biurko lady. Sięgnęła po papierosa, który już zapalony czekał na nią w popielniczce. – A co byście chciały wiedzieć?

Iza obejrzała się na koleżanki.

– Czy… czy profesor często bywał na targu?

– Niezbyt – kobieta zaciągnęła się papierosem. Wypuściła dym w sposób, w jaki na filmach robią to aroganccy przestępcy, których bawi wodzenie policji za nos. Maleńki sklepik natychmiast wypełnił się duszącym smrodem.

– A jak bywał, to co robił?

– Chodził do Krzyśka, który sprzedaje sole kąpielowe. Nie wiem, po co.

– Wszyscy tu znali pana profesora? – wtrąciła Justyna, lekko wychylając się zza Izy. Nie było wystarczająco dużo miejsca, żeby mogły stanąć obok siebie.

– A wszyscy, wszyscy.

– Hm? – Iza odwróciła się, bo odniosła wrażenie, że Hania coś powiedziała. – Masz pytanie?

– Czemu wszyscy go znali, skoro rzadko bywał na targu? – Hanię ledwo było słychać, szczególnie że wpatrywała się w drewnianą podłogę, więc nienaturalna pozycja szyi tym bardziej tłumiła jej głos.

Sprzedawczyni uśmiechnęła się, aż podskoczyły jej narysowane brwi.

– A, bo sławny był.

Hania zerknęła na nią pod ramieniem Justyny. Kobieta przywodziła na myśl nauczycielkę, która z zadowoleniem odpowiedziała na celnie zadane pytanie ucznia. Wyglądała bardzo znajomo i bezpiecznie.

– Z czego był sławny? – zapytała Hania nieco głośniej.

– Był botanikiem. Znał się na roślinkach. Nie na drzewach, tylko na takich mniejszych.

Sprzedawczyni machała ręką trzymającą papierosa. Iza lekko odwróciła głowę w stronę wyjścia, bo zatkanie sobie nosa, choć skuteczne, byłoby zbyt ostentacyjne.

– Co z nimi robił? Zbierał je? Sprzedawał? – Hania spróbowała szczęścia po raz trzeci. Kobieta pokręciła głową.

– Nie wiem. Pewnie Krzysiek będzie wiedział.

– Mieszkał tutaj? – spytała Iza.

– Nie wiem, ale latem zawsze kręcił się po okolicy.

Dziewczęta zadawały kolejne pytania. Niestety okazało się, że pula informacji dostępna w sklepie pani Janiny została wyczerpana. Gdy wreszcie uznały, że już nic więcej ze sprzedawczyni nie wycisną, pożegnały się i wyszły przed sklep, aby omówić dalszą strategię.

Iza wzięła wielki wdech świeżego powietrza.

– Myślałam, że się uduszę – mówiła konspiracyjnym szeptem. – Nie wiedziałam, że ludzie w ogóle palą w pomieszczeniach.

– Widzę, że dzisiaj nastąpiło twoje pierwsze zderzenie ze światem rzeczywistym – skwitowała Justyna. – Nie martw się, po jakimś czasie się przyzwyczaisz.

– Może powinnyśmy zapisać sobie, czego się dowiedziałyśmy – zaproponowała Hania, wyjmując zeszyt i ołówek ze swojej szmacianej torby. Zaczęła notować w punktach zebrane informacje, a Iza i Justyna zaglądały jej przez ramię, pilnując, żeby żaden szczegół nie został pominięty.

– Myślę, że to dużo jak na jeden sklep – Hania oceniła zawartość kartki.

– Jasne. I nawet dałaś radę sama zadać pytanie! – ucieszyła się Iza.

– Nie zaczynaj znowu – ucięła Justyna, oglądając się na pozostałe cztery stragany. – Myślicie, że jeszcze się czegoś dowiemy? Jakby co, to nie widzę żadnej wystawy z solami kąpielowymi.

– Ten element śledztwa chyba będzie wykraczał poza nasz przydział – Iza wyjęła telefon. – Ale na wszelki wypadek napiszę do Adasia, żeby pytali o Krzyśka, jakby im się trafił sklep z kosmetykami.

Gdy wysłała wiadomość, wszystkie trzy ruszyły dalej. Na targu zbierało się coraz więcej turystów, którzy po śniadaniu wylegli na dwór, aby cieszyć się ostatnimi ciepłymi dniami roku. Narastający gwar, ładna pogoda oraz sukces odniesiony u pani Janiny napawały optymizmem, więc do kolejnego sklepu dziewczęta wkroczyły już o wiele raźniejszym krokiem.


Czytaj dalej! Część 7: Narada

Powiadamiaj o
Powiadom o
guest

0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments