Na początku nie było nic, tylko wielka pustka. Aż pewnego razu zawędrowało w tę okolicę dwoje bogów, a imiona ich pozostają nieznane. Bardzo się nawzajem miłowali i pragnęli znaleźć dogodne miejsce do osiedlenia się, aby razem wieść spokojne życie. Lecz ponieważ panowała tu pustka, nie mieli gdzie zamieszkać. I wtedy Bóg, dając wyraz swej wielkiej miłości do Bogini, zbudował dla nich przepiękny pałac, którego bogactwa i przepychu nie sposób wyrazić ludzkim językiem. Bogini zachwyciła się wielce. Weszli zatem razem do pałacu i udali się do największej, najpiękniejszej komnaty. I tam, na wspaniałym łożu, Bóg kochał Boginię, i natenczas w jedno się złączyli. A gdy się rozłączyli, Bogini powiła dwoje bliźniąt i przedstawiła Bogu jego dzieci. Urodziła Bogini najpierw córkę, a później syna. Córkę swą nazwali imieniem Dafira, a syna swego imieniem Methan. A gdy Bóg wziął je na ręce, uśmiechnęły się do niego, bo rozpoznały w nim swego Ojca i Stwórcę. I Bogini również się radowała, a jej szczęście opromieniało cały boski pałac.
Boskie dzieci rosły bardzo szybko, a ich talenty objawiały się z dnia na dzień. Dafira była piękna, dostojna i sprawiedliwa. Methan okazał się silny i zmyślny. Żyli zatem we czworo w pałacu i dobrze im się powodziło. Ale Bogini, która bardzo swe bliźnięta kochała, zapragnęła mieć więcej dzieci. Oznajmiła to Bogu, swemu mężowi. Bóg przychylił się do prośby żony i oto urodziła im się córka, jasnowłosa Elekte. Było to dziewczę wielkiej mądrości, od najmłodszych lat przejawiające niebywałą bystrość umysłu. I uradował się Bóg, i uradowała się Bogini. Elekte dołączyła do siostry i brata, a jej roztropność i lojalność radowały serca rodziców.
I powiedział Bóg: „Chcę mieć jeszcze syna!” I oto urodził im się syn, którego obdarzyli imieniem Zetnar. Był to chłopiec porywczy, o ogromnej fantazji i umiłowaniu piękna. I choć psotny był wielce, i jego rodzice ukochali niewypowiedzianą miłością. A rodzeństwo przyjęło go z radością i tak oto jeszcze większa wesołość nastała w boskim pałacu.
Ale w końcu powiedziała Bogini: „Dzieci nasze wyrosły i zbędna jest im opieka. A ja pragnę mieć jeszcze choć jedną małą córeczkę! A i nasz syn Zetnar powinien poznać, czym jest braterska odpowiedzialność.” Ponieważ mądrze rzekła, i tym razem Bóg przytaknął żonie. Powiła więc Bogini śliczną córeczkę i nazwała ją imieniem Yaea. Dziewczynka stała się najukochańszym dzieckiem boskiej matki. I rodzeństwo również było jej rade, a w szczególności najmłodszy Zetnar, który doglądał siostrzyczki z ogromną radością. Tak oto rodzice i ich pięcioro dzieci wiedli spokojny, pogodny żywot w swoim pałacu.
Nastał jednak dzień, gdy pięcioro boskich dzieci, nie mając prócz siebie nawzajem nikogo do towarzystwa, straciło zapał do zabawy. Bogini widziała ich smutek i zafrasowanie, i żal się matce zrobiło jej pociech. Poprosiła zatem o pomoc męża. Przyszedł więc Bóg do swych dzieci i powiedział: „Oto podaruję wam narzędzie zabawy, które nie zbrzydnie wam przez długie lata”. A nie wiedział wtedy jeszcze, jak wielka mądrość kryła się w jego słowach.
Bóg zaprowadził swe dzieci do ogrodu, gdzie ukazał im srebrną tacę, podwieszoną ze sklepienia w samym sercu kwietnika. Wziął natenczas pięć garści ziemi i rozpostarł je na powierzchni tacy. Następnie zaś od środka wytyczył pięć linii, dzieląc ziemię na pięć części i czyniąc każdą z nich równą pozostałym, i podarował swoim dzieciom z tymi słowy:
„Dbajcie o to dobrze, gdyż nie wiecie nawet, jaka odpowiedzialność na was odtąd spoczywa”.
Nawet gdy zamknę drzwi, jazgot ich dyskusji dociera aż do moich komnat. Zadziwiające, jak odgłosy, których wolałbym nigdy nie słyszeć, potrafią nieść się przez cały ogród i pół pałacu, zdecydowane, by mnie dręczyć.
Ojciec twierdzi, że nie mogę ich za to winić. Mówi, że boskim obowiązkiem jest opiekować się swym stworzeniem. Jestem pewien, że słowa te miały nie tyle usprawiedliwić bezduszność mego rodzeństwa, co połajać mnie za mój – ponoć równie bezduszny – brak zainteresowania Ziemią. Co jedynie pokazuje, jak mało zrozumienia znajduję u Ojca i dlaczego jego rozwiązanie mego frasunku było na wskroś chybione. Dając mi we władanie Ziemię niechybnie miał nadzieję, że zamknie mi to usta. Zapewni mi zajęcie i sprawi, że wreszcie przestanę zanosić do niego me żale. Bezpieczne remedium, nie niosące magicznego ryzyka dla Hasta Mante, a pozwalające mi zakosztować radości dostępnej pozostałym jego dzieciom. Dlaczego nie potrafi zrozumieć, że nie to jest moim celem i pragnieniem? Łaknę nie świata do opieki, który dla mnie mógłby być jeno ciężarem.
Łaknę zrozumienia oraz odrobiny uwagi od mych braci i sióstr.
Próżno jednak by szukać u nich współczucia dla mego stanu. Dafira i Methan, nierozłączni od zarania swej egzystencji, nie potrafią wręcz pojąć głębi samotności. Elekte, z głową zawsze zatopioną w pismach, zdaje się niewiele dbać o kompanię. Zetnar, który nieustannie ugania się za wizerunkiem Ojca z nadzieją, że kiedyś i jemu przyjdzie stwarzać rzeczy wielkie, w pogoni tej staje się coraz bardziej nieprzystępny, a coraz mniej braterski.
Jedna Yaea – słodka Yaea! – potrafi dać mi ukojenie. To jej dłoń najłagodniej spoczywa na mym ramieniu, gdy, znużony mym marnym żywotem, szukam u niej pocieszenia. Pochyla ona wtedy swą głowę, a jej ciemne włosy, identyczne jak włosy Matki, spływają na mnie i na chwilę otulają mnie całunem odcinającym mnie od reszty świata. Yaea, najmłodsza z nich wszystkich, a zatem najbliższa ryzyku podzielenia mego losu. Być może tu leży sekret jej współczucia. W swym drobnym sercu nosi myśl o tym, że przeznaczenie mogło zamienić nas miejscami; że to ona mogła teraz spisywać opowieść o swych mękach w samotności dwupiętrowego gabinetu, a ja mogłem cieszyć się uznaniem, wespół z innymi doglądając małego skrawka ziemi na ogrodowym talerzu. Być może myśl ta sprawia jej ból i z tego bólu zrodziło się miłosierdzie. To ono gna ją wieczorami do mych komnat, gdzie koi mój smutek, a jednocześnie nieświadomie go podżega, z rzadka wtrącając szczegóły swych dokonań z tego dnia. Lecz nie mogę jej winić, gdyż jeśli to zrobię, odtrącę jedyną przyjazną mi tu duszę.
Czy mój los byłby inny, gdybym urodził się stworzeniem niższym, takim, jak ludzie zamieszkujący świat moich braci i sióstr? Gdyby powołano mnie do życia jako ledwie zabawkę w cudzych, nieczułych dłoniach, bezwolną i nieskażoną boską mocą, lecz właśnie dzięki temu uwolnioną od ograniczeń odpowiedzialności? Jako istoty ludzkie nie myślelibyśmy o dobru poddanych nam maluczkich, gdyż jakąż to krzywdę może człowiek wyrządzić całości istnienia, której nawet my bogowie nie jesteśmy w stanie dogłębnie pojąć? Nie bylibyśmy zdolni do zachwiania jakiejkolwiek równowagi, albowiem moc taka nie byłaby dla nas dostępna. Czy wtedy przyjęto by mnie z otwartymi ramionami, czy jednak znaleziono by inną wymówkę, by mnie odtrącić?
Och, gdyby była przy mnie choć jedna osoba, którą mógłbym nazwać swym dozgonnym przyjacielem! Gdyby osamotnienie nie przepełniało każdego mego dnia, gdyby miast tego komnaty me rozbrzmiewały wspólnym śmiechem i zabawą! Lecz nie zostało mi to dane. Nawet Yaea, upewniwszy się, że na moment pokrzepiła me serce, nieuchronnie wraca do ogrodu, a ja ostaję sam w przestronnym gabinecie, którego wnętrze mógłbym już rzeźbić z pamięci. Lecz nie pragnę go opuszczać. Choć cały pałac stoi przede mną otworem, dokądże mógłbym się udać? Z kimże konwersować? Któż poświęciłby mi choć dzień lub dwa, nie zaprzątając swej głowy innymi sprawami? Któż chciałby po prostu… być?
Te rozważania krążą w mej głowie, lecz uparcie odganiam je, gdyż nie przynoszą ukojenia. Przynoszą za to myśli czarne, ciągnące mnie w głąb samego siebie. Przynoszą strach. Pomysły, którym nie chcę dać posłuchu, lecz które kuszą choć chwilowym uśmierzeniem bólu. Walczę więc z własnym umysłem, a mimo to zwycięstwo z wolna się ode mnie oddala; podejrzewam, że zaiste dzieje się to na moje własne życzenie. Nie potrafię już bowiem zabiegać o tych, którzy o mnie samego nie zabiegają wcale. Tak jak porzucone stworzenie gnane głodem powraca na miejsce, w którym ongiś je karmiono, tak i ja powracam do tych samych nie-towarzyszy w poszukiwaniu towarzystwa. I każde nieuchronne odtrącenie spycha mnie dalej w przepaść.
Czy zatem można mnie winić, jeśli – pragnąc odrobiny godności – w rozpaczy swej posunąłbym się do działań niegodziwych?
Trudno wskazać, w którym konkretnie miejscu Hasta Mante rozpoczęła się historia naszego świata. Niektórzy historycy upatrują kolebki cywilizacji w Soennie, lecz świadectwa pierwszych Naznaczonych stanowczo temu przeczą. Wedle ich zeznań, wszyscy bogowie rozpoczęli pracę jednocześnie, zatem żadne z państw nie mogło powstać przed innymi. Z tego powodu słuszniejszym wydaje się założenie, że cywilizacja narodziła się w pięciu różnych miejscach naraz, które w późniejszym czasie zostały ustanowione stolicami państw znanymi nam ze współczesnych map.
Jako pierwszy okres w dziejach wyróżnia się Epokę Rozwoju, datowaną od roku 0 i trwającą około 12 tysięcy lat. Był to czas, gdy każde z Pięciorga zajmowało się własnym krajem: Wielka Dafira Soenną, Wielki Methan Anneos, Wielka Elekte Mercją, Wielki Zetnar Raedmor, a Wielka Yaea Tretią. Pozostaje niejasnym, dlaczego kolejność krajów na mapie, począwszy od Soenny w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara, nie odzwierciedla kolejności urodzenia Pięciorga, to jest, Mercja sąsiaduje z Tretią zamiast z Raedmor. Przypuszcza się, że zadecydował tu przypadek, choć niektórzy badacze wysuwają teorię głoszącą, że ze względów klimatycznych pierwotnie poprawna kolejność została zmieniona w trakcie Epoki Rozwoju i nastąpiła zamiana miejscami Tretii oraz Raedmor. Zgodnie z ową teorią, Wielka Yaea miała preferować słoneczny klimat podobny temu, który panował w Mercji, a nie zimny i surowy klimat Soenny. Wielki Zetnar miał wtedy zgodzić się na przeniesienie Raedmor, czyniąc miejsce dla Tretii przy granicy z Mercją. Teorię tę potwierdzają niektóre zeznania wczesnych Obdarzonych. Z kolei znaleziska pochodzące z wykopalisk wokół tretejskiej stolicy wyraźnie wskazują, że jeszcze przed ostatecznym ustaleniem klimatu Hasta Mante tamtejsza okolica nie tylko nosiła ślady ukształtowania terenu charakterystycznego dla współczesnej Tretii – a zatem najprawdopodobniej wykonanego ręką Wielkiej Yaei – lecz również zachowały się tam szczątki prymitywnych roślin, których krewniaków spotkać można dziś jedynie w tretejskich lasach. Znaleziska te świadczą zatem o tym, że państwo tretejskie od początku musiało znajdować się pomiędzy Mercją a Raedmor, a przynajmniej było tam na długo przed jakimikolwiek ustaleniami klimatycznymi.
[…]
Jednym z najważniejszych wydarzeń Epoki Rozwoju bezsprzecznie było pojawienie się w Hasta Mante ludzi. Wedle zeznań kapłanów obcujących z Pięciorgiem, stworzenie pierwszych ludzi należy przypisywać raczej Bogu i Bogini niż naszym patronom. Bóg miał ustalić fizyczną formę człowieka, zaś życie miała w niego tchnąć Bogini. Dopiero później ludzie przekazani zostali w ręce Pięciorga, którzy kształtowali ich umysły na swoje podobieństwo. Dowody na to można znaleźć nawet współcześnie, przypatrując się narodowym cechom mieszkańców poszczególnych krajów, choć masowe migracje oraz wzrastająca w ciągu ostatnich kilku tysięcy lat popularność małżeństw międzyetnicznych sprawiły, że cechy te mogły zostać znacznie zatarte w porównaniu do pierwszych ludzi zamieszkujących Hasta Mante.
[…]
Trwająca 12 tysięcy lat Epoka Rozwoju ustąpiła miejsca Epoce Zjednoczenia, zwanej również Epoką Królów. Był to czas, kiedy każde z Pięciorga zaprezentowało pozostałym efekty swej działalności i ustanowiono współpracę między krajami, zwaną Unią Pięciu Królestw. To w tej epoce zaczęła krystalizować się hierarchia społeczna, na której szczycie stał wybrany przez swego boga władca lub władczyni. Analiza zachowanej z tamtych czasów biżuterii wskazuje, że władcę wyróżniał zwykle bogato zdobiony naszyjnik, z którym najczęściej był on chowany. Zwłoki znalezione w grobach sąsiadujących z królewskimi często nosiły na przegubach rąk i nóg bransolety wykonane podobnymi technikami, co pozwala przypuszczać, że właśnie w tamtym okresie należy dopatrywać się początków arystokracji. Wysokie urodzenie prawdopodobnie określano stopniem pokrewieństwa z władcą. Można zatem wysunąć teorię, że dzisiejsze rody arystokratyczne, choć często diametralnie różniące się nie tylko nazwiskiem, lecz i przekonaniami czy zwyczajami, w każdym państwie pochodzą od wspólnego przodka.
W trakcie czterech tysięcy lat Epoki Zjednoczenia Hasta Mante doświadczyło ogromnego skoku cywilizacyjnego. Szczególnie przyczyniły się do tego dwa wynalazki. Pierwszym z nich była ujednolicona wspólna mowa. Język bogów, którym z początku obdarzyli oni również swych ludzi, w trakcie długiej Epoki Rozwoju wykształcił pięć różnych dialektów, których użytkownicy nie potrafili już wzajemnie się porozumieć po dwunastu stuleciach. Wspólna mowa pozwoliła temu zaradzić, lecz niechęć do porzucenia języków przodków sprawiła, że poszczególne dialekty – dziś pełnoprawne języki – zachowały się w codziennym użyciu do czasów współczesnych. Drugi istotny wynalazek stanowiła jasno określona waluta w postaci pieniądza, co później doprowadziło do rozwoju coraz dalej sięgającego handlu oraz w konsekwencji poprowadzenia szlaków handlowych między państwami. Wedle świadectw wczesnych Obdarzonych, międzynarodowa współpraca przebiegała nader pomyślnie przez całą epokę.
[…]
Najkrótszym okresem w dziejach naszego świata była Epoka Darów, następująca po Epoce Zjednoczenia i trwająca zaledwie około tysiąca lat. Historycy nie są zgodni, czy w ogóle należy ją wyróżniać; część sądzi, że okres ten był zaledwie przedłużeniem poprzedniego. Epoka Darów również charakteryzowała się intensywną współpracą, która jednak tym razem przebiegała między ogólnie pojętą ludnością Hasta Mante a Pięciorgiem bogów zamiast między poszczególnymi państwami. Ludzie, którzy rozpoczęli nowe życie w zjednoczonym Hasta Mante, zanosili swe sugestie do swych boskich patronów. Ci zaś uważnie wysłuchiwali próśb i starali się jak najlepiej na nie odpowiadać. Badacze języka uważają, że to właśnie w tej epoce nastąpił wybuch różnorodności modlitw, począwszy od tych dotyczących spraw rodzinnych, a skończywszy na kwestiach tak istotnych dla funkcjonowania całego państwa jak system polityczny czy miejska administracja.
Epoka Zjednoczenia oraz Epoka Darów razem stanowią okres, gdy Pięcioro osobiście angażowało się w rozwój Hasta Mante. Kolejne okresy charakteryzują się przekazaniem inicjatywy w ręce ludzi, do których ostatecznie Hasta Mante miało należeć. Niestety, jak pokazały późniejsze wydarzenia, funkcjonowanie naszego świata bez udziału bogów okazało się niemożliwe.
Omawiany tu kawałek historii świata nie tylko stanowi ważną część naszego dziedzictwa, lecz bezpośrednio ukształtował również mój własny żywot, dlatego też jest mi szczególnie bliski.
Hasta Mante nie mogło obejść się bez swych patronów, którą to bolesną lekcję odebrało niedługo po zakończeniu Epoki Darów. Jest w tej lekcji coś przewrotnego – oto otrzymaliśmy od bogów tak wiele, a jednak przez własną ignorancję zmusiliśmy ich, żeby dali nam jeszcze więcej. Ośmielam się jednak wysunąć stwierdzenie, że dzięki temu nasz świat mógł rozwinąć się w sposób, który nigdy nie byłby dla nas dostępny w innych okolicznościach.
Z perspektywy współczesnego człowieka, obeznanego z naturą ludzką, nadejście Epoki Gniewu nie mogłoby stanowić zaskoczenia. Jeśli nie potrafimy dobrze obejść się nawet z naszymi najbliższymi, z którymi łączą nas pokrewieństwo i wspólny żywot, to jakże potrafilibyśmy uszanować dary boskie, ofiarowane bezinteresownie z dobroci serca? Jednak dla Pięciorga zachowanie mieszkańców Hasta Mante okazało się szokiem. Ludzka zazdrość, brak opamiętania, zła wola oraz niechęć do refleksji sprawiły, że bogowie, miast przekazać świat w ręce swych podopiecznych, zostawili ludzi na pastwę siebie nawzajem i opuścili Hasta Mante z oburzeniem i rozczarowaniem.
Trudno wyjaśnić, skąd w nas śmiertelnikach te cechy, boć przecież zostaliśmy stworzeni na boskie podobieństwo. Ich istnieniu nie da się jednak zaprzeczyć. Epoka Gniewu, najtrudniejsza i najmroczniejsza w naszej historii, odznaczała się wyjątkowym okrucieństwem i długoletnimi walkami terytorialnymi. Oczywistym jest, że przyczynił się do tego również brak kontroli naszych patronów, która do tej pory być może tłumiła co gorsze impulsy człowieczeństwa. W tym właśnie okresie wykształciła się sztuka wojenna, dotychczas w Hasta Mante szczęśliwie nieznana. Konflikty doprowadziły do załamań braterskich więzi oraz podziału wspólnej ziemi. Ślady tego widzimy do dzisiaj – na przykład obecny podział Tretii na prowincje wciąż odzwierciedla granice między terytoriami poszczególnych książąt feudalnych właśnie z czasów Epoki Gniewu.
Jednak ten stan rzeczy nie mógł trwać wiecznie, gdyż Pięcioro, odznaczający się wyjątkową łaskawością i dobrocią, nie potrafili ostatecznie porzucić swego stworzenia. Ich powrót powszechnie powitano z ulgą. Oznaczał on bowiem koniec tyranii bogatych, silnych i bezwzględnych, a niósł nadzieję słabszym i maluczkim. I tak oto, po tysiącu pięciuset latach straszliwego chaosu, przewiny świata zostały odpuszczone i nastała Epoka Przebaczenia, za którą do dziś wznosimy w świątyniach pieśni dziękczynne.
Pierwotną intencją Pięciorga była jedynie pomoc ludziom w podźwignięciu się z trudnego położenia, w jakim znaleźli się oni po odejściu swych opiekunów. Nasi patroni dokonali jednak przerażającego odkrycia, przy którym wszelkie inne troski traciły na znaczeniu. Oto bowiem podczas nieobecności Pięciorga Hasta Mante nękane było nie tylko chciwością i złością ludzką, lecz również gniewem sił natury: wichrem, ulewą, szalejącą burzą, pożarem oraz gwałtowną zmianą klimatyczną. Rozpad naszego świata następował powoli, lecz zdawał się nieuchronny. Aby wstrzymać kataklizm, należało zapewnić Hasta Mante magiczną opiekę, gdyż jedynie moc boska mogła okiełznać rozszalały żywioł. Tak oto narodzili się pierwsi Obdarzeni, których, obok późniejszych Naznaczonych, uznałbym za najistotniejszy boski dar dla naszego świata.
Z zapisków historycznych dowiadujemy się, że w początkowym okresie bogowie dokonywali Obdarzania osobiście. Wybierali osoby najbardziej im oddane, cechujące się odpowiedzialnością, siłą woli i chęcią niesienia pomocy bliźnim. Osoby te nawiedzane były przez samych Pięciorga – czy to w snach za sprawą Wielkiej Dafiry lub Wielkiej Elekte, czy to poprzez prywatne widzenie z Wielkim Methanem, Wielkim Zetnarem lub Wielką Yaeą. Szczególnie Najmłodsza upodobała sobie spotkania ze swymi wiernymi i najdłużej wytrwała w tych praktykach, choć z czasem i Ona zaprzestała osobistych odwiedzin.
Obdarzeni otrzymywali cząstkę magii swego boga lub bogini, aby dzięki temu Hasta Mante mogło cieszyć się nieustannym dopływem boskiej mocy, co już zaledwie po kilkunastu latach pozwoliło na stałe oswoić groźną naturę. Drugim kardynalnym zadaniem stojącym przed Obdarzonymi było roztoczenie opieki nad ludnością ich państw i w imieniu bogów wyciągnięcie ręki do potrzebujących. Obdarzeni zaczęli więc skupiać się w świątyniach, gdzie z czasem wyparli zwykłych kapłanów; dziś Obdarzenie jest wręcz wymogiem, aby dostąpić święceń kapłańskich. Świątynie stały się ośrodkami niesienia pomocy, a by usprawnić pracę, ustanowiły między sobą sieć natychmiastowej komunikacji za pomocą niewielkich portali stworzonych dla nich przez samego Boga. Ustanowiono główne ośrodki religijne w Dunevie, Gyrdonie, Hostianie, Seranie i Mariée. Z biegiem lat Pięcioro zaczęli dzielić się swoją mocą również z mieszkańcami krajów należących do pozostałych z rodzeństwa i dziś Obdarzonych wszystkich bogów można znaleźć w każdym zakątku świata.
Obdarzenie nie dotyczyło jedynie dorosłych; również dzieci mogły doznać boskiej łaski, pod warunkiem, że ich usposobienie spełniało wytyczone warunki. Najmłodszy Obdarzony w historii miał 6 lat i pochodził z Mercji, gdzie pod opieką Wielkiej Elekte szkolił się na kapłana. Od kilkuset lat Obdarzone dzieci otrzymują od losu dodatkowe ułatwienie w życiu – możliwość nauki w szkołach przyświątynnych, reprezentujących poziom znacznie wyższy niż szkoły publiczne. Większe świątynie oferują również kwaterunek wiążący się z codzienną obserwacją pracy innych duchownych, dzięki czemu młodzież jest w stanie osiągnąć kolejne stopnie wtajemniczenia kapłańskiego znacznie szybciej niż ich pozostający w domach rodzinnych koleżanki i koledzy. Sam miałem zaszczyt korzystać z tego przywileju i nie wyobrażam sobie lepszego miejsca na dorastanie.
Na koniec, jako Obdarzony z ramienia Wielkiego Methana, pragnąłbym wyrazić swą wdzięczność za Jego opiekę nade mną oraz nad wszystkimi swoimi wyznawcami. Niechaj wszechpotężna magia zawsze sprzyja Jemu i Jego rodzeństwu.
Na początku był płacz i krzyki. Wściekłość ojca, który nie potrafił zrozumieć, jak jego córka – duma całej rodziny, zdolna kapłanka, Obdarzona Wielkiego Zetnara – mogła przyjść do domu z brzuchem, a bez męża. Rozpacz matki, która tygodniami po otrzymaniu wieści dopinała do ozdobnego czepca ciemną woalkę, bo nie mogła spojrzeć w oczy przyjaciółkom. Rodzinna narada za naradą, których głównym tematem była straszliwa hańba rodu oraz różnorodne strategie ukrycia jej przed światem.
Wszystko zmieniło się po niespełna miesiącu, gdy do ich domostwa zawitała delegacja Obdarzonych ze świątyni Wielkiego Zetnara w Seranie. I dopiero gdy ich słowa potwierdziły wersję wydarzeń samej Veriany, wstyd rodziców został zastąpiony przez chełpliwość przechodzącą w coraz większą arogancję. Teraz to ciotki przywdziały woalki, aby choć tak odciąć się od próżności wylewającej się z każdego słowa matki. Wujowie wespół z ojcem zaczęli rozmyślać nad rozgłoszeniem dobrej nowiny po całym Hasta Mante, co oczywiście miało wiązać się z ogromnymi korzyściami dla całego rodu Marivenów. Miasteczko huczało, pobliski Seran również huczał, tyle że – jak to stolica – o wiele głośniej, i tylko sama ciężarna zdawała się ostentacyjnie nie zwracać uwagi na zamieszanie, które wywołała jej stopniowo powiększająca się talia.
Dziecko urodziło się normalnie, po dziewięciu miesiącach. Veriana właściwie nie wiedziała, dlaczego miałaby spodziewać się czegokolwiek innego. Przebieg ciąży i porodu zależy od organizmu matki, a ta przecież była jak najbardziej człowiekiem. Noworodek, chłopiec, przyszedł na świat zdrowy i na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniał. Jego otoczenie jednak wiedziało doskonale, że ta zwyczajność to zaledwie pozory i z niecierpliwością wyczekiwało jakichś oznak boskości. Veriana nie czekała. Wręcz przeciwnie; drażniło ją przesadne zainteresowanie okazywane jej i jej synowi. W ciąży powściągała złość, bo nie chciała, by niepotrzebny stres wpłynął na dziecko. Teraz jednak dotąd tłumiona frustracja wreszcie znalazła ujście i świeżo upieczona matka, zamiast trwać przy kołysce, z mosiężnym świecznikiem w ręku rozganiała pielgrzymujące do jej komnat tłumy zarówno niedowierzających, nieżyczliwie nastawionych krewnych, jak i zafascynowanych religijnych fanatyków.
Rzadko zdarzały się chwile, gdy mogła pobyć z synem sam na sam. Tuliła go wtedy w ramionach, a na jej ustach błąkał się uśmiech osoby, która z lubością strzegła tajemnicy dostępnej tylko sobie samej. Bowiem niezwykłość chłopca widać było gołym okiem. Baczny obserwator mógł zauważyć, że źrenice dziecka otaczała cienka obwódka, niczym ognisty pierścień, dając najlepsze świadectwo temu, czyim był on potomkiem.
Nie ma dla kapłanki większej radości, niż obcowanie ze swym bogiem. Niestety Wielki Zetnar przestał odwiedzać ją już na wiele miesięcy przed porodem i nic nie wskazywało na to, żeby kiedykolwiek zamierzał objawić się jej ponownie. Veriana tęskniła. Jak długo mogła żyć bez swego ukochanego? Dlaczego ją porzucił? Czy zabroniono mu spotykać się z nią? Czy inni bogowie odtrącili go za bezmyślność i tym sposobem chciał on zmazać swą winę? Przyszłe lata pokazały, że Veriana nigdy nie miała się tego dowiedzieć.
Wysiłki wujów wreszcie przyniosły skutek i w wyniku brutalnej, lecz krótkiej wojny domowej młodziutki Arem został ogłoszony królem Raedmor. Nie mogło stać się inaczej. Po stronie rodu Marivenów, przeciwko dotychczas panującej rodzinie królewskiej, stanął cały stan kapłański. Wybrany przez lud król nic nie znaczył w porównaniu z boskim synem Wielkiego Zetnara. Ojciec Veriany ustanowił się samozwańczym regentem na czas, dopóki Arem nie osiągnie pełnoletności. Jego rządy trwały zaledwie tydzień; wściekła córka odsunęła go od władzy i sama przejęła regencję. Nie chciała pozwolić, aby państwem rządził człowiek grubiański i bezwstydny, który zamiast hołdować Wielkiemu Zetnarowi wykorzystałby tytuły dla samego siebie.
Arem okazał się niestety nieodrodnym wnukiem swego dziadka, po którym odziedziczył butę, podżeganą do skrajności przez oddawaną mu na każdym kroku cześć. Gdy w wieku szesnastu lat przywdział koronę, kraj, uspokojony po wojnie domowej łagodnymi rządami jego matki, znów pogrążył się w strachu i niepewności. Porywczości młodzieńca, zapewne otrzymanej po obojgu rodzicach, nie dało się poskromić żadnym sposobem, gdyż miał on na swych usługach potężną magię ognia, której używał do karania wszelkiej maści dysydentów.
W dniu jego koronacji Veriana, która nadal kochała Wielkiego Zetnara całym sercem, po raz pierwszy zaczęła szczerze żałować tego, co jej się przytrafiło.
Przygnieciona brzemieniem odpowiedzialności za kraj, na który jej zakazana miłość sprowadziła nieszczęście, stanęła na pierwszej linii walki z każdym nierozsądnym kaprysem swego syna. Ona jedna miała szanse go okiełznać. Choć Arem za nic miał otaczających go dworzan, to z matką łączyła go szczególna więź, której nie zerwała nawet coraz bardziej uderzająca mu do głowy władza.
Jednak nie tylko dziedzic Marivenów zagrażał Raedmor. Wszystkie państwa Hasta Mante borykały się w tym czasie z klęskami nieznanego pochodzenia. Początki były łagodne i objawiły się nieznacznym ociepleniem klimatu. Wkrótce jednak rozszalały się samoistne pożary, powietrze stało się boleśnie suche, aż wreszcie grunt pod stopami ludzi popękał i w miejscach dotkniętych najgorszymi zniszczeniami można było oglądać ziejące w ziemi dziury, szerokie na kilkanaście metrów. Przez dekady świat ulegał dezintegracji, która na myśl przywodziła straszliwą Epokę Gniewu.
Veriana nie ustawała w swych wysiłkach, które wreszcie, po wielu latach, zaczęły przynosić owoce. W kwiecie wieku Arem stracił na zapalczywości, a zyskał wpajaną mu cierpliwie przez matkę rozwagę, której i ona sama musiała wpierw się nauczyć. Jednak gnieciona poczuciem winy Veriana sądziła, że to wciąż nie wystarczało, żeby wynagrodzić krajowi lata niedoli. Należało upewnić się, że tak wielka moc i władza nigdy już nie skupią się w jednych rękach. Dlatego też gdy na świat przyszły jej wnuczęta, długo płakała w swej komnacie z radości. Żadne bowiem nie miało ognistych oczu, a wkrótce okazało się, że ich magia stanowiła zaledwie namiastkę tego, czym dysponował ich ojciec. Całe Raedmor odetchnęło z ulgą.
Arem zmarł w wieku sześćdziesięciu trzech lat, zabierając ze sobą do grobu potęgę Wielkiego Zetnara i przekazując władzę najstarszemu synowi, Mirtowi. Szczątki władcy złożono w krypcie pałacu królewskiego, którą udostępniono kapłanom na cel regularnego oddawania należnej zmarłemu czci.
Mirt rządził mądrze i sprawiedliwie, a jego niezwykle długie panowanie wyniosło kraj na szczyt dobrobytu. Jego własne wnuki nie wykazywały już żadnych zdolności magicznych.
Śmierć Arema przyniosła ze sobą chwilowe ukojenie dla Hasta Mante, lecz świat okazał się zbyt rozchwiany, aby mógł wrócić do normalności. I wtedy właśnie dobiegająca już dziewięćdziesiątki Veriana po raz pierwszy usłyszała o innych Synach i Córkach Pięciorga.
Pukanie do odrapanych drzwi równie odrapanego domu wywołało z jego wnętrza matkę Sabiny. Powitała gościa odziana w kuchenny fartuch i koszulę z wysoko zakasanymi rękawami.
– Wejdź, kochany. Sabina już czeka na górze.
Kastan niepewnie wspinał się po schodach, mijając rozwrzeszczaną dzieciarnię, która wkrótce miała stać się również jego rodziną. Narzeczona wezwała go do siebie, nie wyjaśniając w swej krótkiej notce, o co mogło chodzić. On sam nie miał dobrych przeczuć. Choć z drugiej strony, gdyby działo się coś złego, to przecież matka Sabiny nie miałaby tak jasnej twarzy i tak błyszczących dumą oczu. Panująca w domu atmosfera dziwnego podniecenia też nie zdawała się wieszczyć katastrofy. Z jakiegoś powodu jednak Kastan był przekonany, że usłyszy dzisiaj nieprzyjemne wiadomości.
Sabinę znalazł w jej pokoju. Krzątała się po całym pomieszczeniu, przeglądając półki i szafy. Przy jej łóżku leżał na wpół wypełniony wór podróżny. Dziewczyna była tak zajęta pakowaniem, że zauważyła stojącego w progu Kastana dopiero po pełnej minucie.
– Ach, jesteś już! – chwyciła go za ręce i wciągnęła do środka, a potem szczelnie zamknęła drzwi. – Siadaj. Muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego.
– To mnie wcale nie uspokaja – Kastan niepewnie podszedł do okna, gdzie stał bujany fotel. Zdjął z niego robótkę, która za dwa tygodnie miała stać się pełnoprawnym kaftanem, i usiadł na zwolnionym przez nią miejscu. Cały czas nie spuszczał z oka narzeczonej, która przysiadła naprzeciw niego na skraju łóżka. Z jej grubego, ciemnego warkocza wystawały krótkie kosmyki, które zapewne wymknęły się z niego podczas jej krzątaniny.
Sabina odetchnęła, wyprostowała plecy i spojrzała Kastanowi w oczy.
– Stało się coś… niesamowitego – powiedziała z tym samym ożywieniem, które przed chwilą widział u jej matki.
– Jesteś w ciąży? – spytał z nadzieją, na chwilę zapominając, że przecież do ślubu jeszcze nie doszło.
Sabina wydała z siebie krótki chichot.
– Nie, zupełnie nie o to chodzi – odgarnęła grzywkę i na chwilę zamilkła. – Nie wiem, jak ci to powiedzieć…
Kastan zmarszczył brwi, przyglądając się jej uważnie.
– Dlaczego chodzisz po domu w kapłańskich szatach?
Sabina odruchowo wygładziła ubranie. Złożyła dłonie na podołku.
– Odwiedziła mnie sama Wielka Dafira – powiedziała wreszcie, ledwo powściągając dumę. – Rozmawiałam z nią wczorajszego wieczora.
– Naprawdę? – Kastan niemal spadł z fotela. Szybko poprawił się na siedzeniu i uwolnił rękaw koszuli, który zahaczył o wystający z mebla kikut wiklinowej gałązki. – Sama bogini?
– Tak. Osobiście.
Kastan nie wiedział, co o tym myśleć. Sabina była Obdarzoną Dafiry już od wielu lat, ale pierwsze słyszał o tym, żeby rozmawiała z boginią. W ogóle myślał, że bogowie dawno już przestali osobiście nawiedzać Obdarzonych.
– I co ci powiedziała? – spytał ostrożnie. Z jakiegoś powodu był pewien, że to właśnie teraz usłyszy złe nowiny. Był bardzo zdumiony, gdy tak się nie stało.
– Poprosiła mnie, żebym została jej reprezentantką w Hasta Mante. Tak zwaną Naznaczoną albo Córką Dafiry.
– Co?
Sabina oddychała nierówno i coraz szybciej. Jej szczupłe palce delikatnie pocierały śliwkowy materiał kapłańskiej szaty. Tak szerokiego uśmiechu dawno u niej nie widział.
– Chce, żebym była jej wybranką – mówiła teraz głośno i wyraźnie. – Żebym symbolicznie przyjęła rolę jej córki.
– Tak jak ten poprzedni król Raedmor był synem Wielkiego Zetnara? – Kastan starał się połączyć te rewelacje z czymś znajomym.
– Tak, właśnie tak samo – Sabina energicznie przytaknęła. – To przez niego Hasta Mante zaczęło się rozpadać. Przez to, że moc Wielkiego Zetnara była obecna w naszym świecie w tak dużym stężeniu.
– Jak rozumiem, ty jako Córka Dafiry masz to teraz zbalansować, tak? – Kastan oparł łokcie na kolanach. Przód jego luźnej koszuli łagodnie się zakołysał, gdy mężczyzna pochylił się w stronę narzeczonej. – I co, potem każdy bóg po kolei wybierze sobie kogoś, aż w końcu równowaga zostanie przywrócona?
Uśmiech Sabiny zmalał.
– Nie – opuściła wzrok na swoje dłonie. – Jestem jedną z pięciorga wybrańców. Mamy działać jednocześnie… i już do końca życia.
Kastan przez chwilę milczał. Bał się odpowiedzi na swoje kolejne pytanie, które jednak w końcu zadał:
– A co to oznacza, że macie „działać”?
Sabina zaczęła mocniej miętosić materiał swojej szaty.
– Co roku mamy spotkać się na granicy wszystkich krajów, w Lantie. To ta miejscowość w samym centrum Hasta Mante.
– Tak, wiem. I co macie tam robić?
– Mamy… – Sabina zastanowiła się, jak mu to wyjaśnić. – Mamy tak jakby… karmić Hasta Mante naszą mocą. Tą mocą, którą dostajemy od Pięciorga. Dzięki temu równowaga powinna zostać zachowana, bo świat otrzyma taką samą dawkę magii od każdego z bogów.
Kastan długo się w nią wpatrywał.
– To bardzo daleko od Dunevy.
Sabina przytaknęła.
– Wiem.
– I miałabyś tam jeździć co roku?
– Tak.
– Sama?
– Nie sama – Sabina nadal nie podnosiła wzroku, co jasno sugerowało, że to nie koniec kłopotliwych wieści. – Mam wybrać sobie Służebnego albo Służebną, żeby pojechali ze mną. To ma być taka… zapasowa osoba na wypadek, gdyby coś mi się stało po drodze albo gdyby nagle okazało się, że nie mogę wypełnić swoich obowiązków Naznaczonej.
Kastan natychmiast chwycił ją za ręce, znowu niemal spadając przy tym z fotela.
– A co miałoby ci się stać? – pytał gorączkowo. – Myślisz, że ta podróż jest niebezpieczna?
– Nie, nie! – uspokajała go. – Chodzi tylko o takie zabezpieczenie. Naznaczony jest osobą szczególną i nie można wybrać nagle byle kogo, więc gdybym na miejscu okazała się niezdolna do nakarmienia Hasta Mante magią Wielkiej Dafiry, to trudno byłoby mnie zastąpić tak od razu… To znaczy – spuściła wzrok, tym razem lekko zarumieniona – tak powiedziała Wielka Dafira.
Kastan pogładził kciukiem jej dłoń.
– Jasne, rozumiem. – Odetchnął i podjął dalej: – Więc chcesz, żebym był twoim Służebnym?
Sabina nie podniosła wzroku.
– Wielka Dafira powiedziała, że Służebnego mogę wybrać tylko spośród Obdarzonych – odparła cicho.
Kastan lekko się przygarbił. A więc o to chodziło w tym całym zamieszaniu.
– Więc nie mogę jechać z tobą – podsumował.
– Mógłbyś – Sabina patrzyła na niego prosząco, jakby chcąc otrzymać od niego potwierdzenie, że nie gniewa się na nią. – Mógłbyś! Ale to daleka podróż, która będzie trwała wiele tygodni. A twój tata jest chory, nie możesz go teraz zostawić. Nie możesz zostawić całej rodziny bez sprawnego mężczyzny.
Kastan doskonale o tym wiedział. Spędzili kilka kolejnych minut w ponurym milczeniu.
– Więc kogo chcesz wybrać? – spytał w końcu ochrypłym głosem.
Sabina nadal miała skruszoną minę.
– Myślałam o Katalinie. Lubimy się, jest zdolną kapłanką i jest bardzo oddana Wielkiej Dafirze. Wydaje mi się, że to dobre kryteria.
– Dobre – Kastan wstał z fotela i przesiadł się na łóżko obok niej. Objął ją ramieniem i przytulił tak mocno, jak tylko potrafił. – I dobrze, że zgodziłaś się być Córką Dafiry. To bardzo ważne dla całego Hasta Mante.
Sabina przytakiwała, wtulając się w przód jego koszuli.
– Nadal możemy się pobrać? – spytał Kastan cichym głosem. Sabina poderwała głowę.
– Tak! Tak, możemy – uśmiechała się teraz przez łzy. – Też o to zapytałam.
– No, to chociaż tyle dobrego – znowu ją przytulił. – Więc po prostu masz podróżować co roku do Lantie, tam odprawić odpowiednią ceremonię, a potem wrócić tutaj? Resztę czasu możemy spędzać razem?
Sabina otarła łzy rękawem.
– Dostanę ważną pracę po powrocie do Dunevy – mówiła, a w jej głosie ponownie pojawiła się duma. – Mam być doradczynią samej królowej.
Kastan odsunął ją trochę od siebie, aby móc spojrzeć jej w twarz.
– Naprawdę? – niedowierzał. – Masz mieszkać na dworze?
– Nie, nie – kręciła głową. – Mam tylko przekazywać królowej wolę Wielkiej Dafiry, która regularnie będzie się ze mną kontaktować. A mieszkać mam w głównej świątyni w Dunevie.
– W świątyni Antea?
– Tak.
Kastan odchrząknął i szarpnął głową na boki.
– No, to chyba dostałaś porządny awans.
– Chyba tak – uśmiechała się do niego. – Pokażę ci coś jeszcze.
Wysunęła ramię z jego objęć i podniosła dłoń na wysokość jego oczu. Poruszyła palcami. Z ich koniuszków zaczęła wydobywać się półpłynna substancja o perlistym, ciemnofioletowym kolorze. Kastan wpatrywał się w nią jak urzeczony, lecz gdy zbytnio zbliżyła się do jego roztrzepanej grzywki, gwałtownie cofnął głowę.
– Co to? – pytał, nadal wpatrując się w substancję.
– To magia Wielkiej Dafiry, taka skondensowana – mówiła Sabina. Perłowy połysk odbijał się w jej dużych oczach. – Wielka Dafira powiedziała, że nauczy mnie panować nad ciemnością.
Kastan uniósł brwi i bez słowa przeniósł wzrok na narzeczoną.
– Powiedziała też, że jej magia może manifestować się u istoty ludzkiej również na inne sposoby, choć na razie trudno określić, jak konkretnie – Sabina znów uśmiechała się tym pięknym, szczerym uśmiechem, który tak mu się w niej podobał. Kąciki jej ust lekko podwijały się w górę i drżały z radości jak płatki kwiatów na wietrze. – Trzeba będzie poczekać i zobaczyć.
– Wygląda na to, że dużo się u ciebie pozmieniało od wczoraj, podczas gdy ja zaledwie zjadłem kilka kromek chleba i narąbałem drewna na opał – Kastan wziął się pod boki, jakby chciał przywołać ją do porządku. – Trochę powściągliwości, młoda damo!
Sabina roześmiała się i opadła na plecy na okrywający łóżko koc. Narzeczony położył się obok niej. Oboje wpatrzyli się w drewniany, trochę już przebarwiony od wilgoci sufit. Wreszcie Kastan teatralnie westchnął.
– No to teraz, żeby ci dorównać, będę musiał zostać na przykład Synem Elekte albo kimś podobnym.
– Nie możesz zostać Synem Elekte – Sabina obróciła do niego głowę. – Naznaczoną bogini może zostać tylko dziewczyna. Mógłbyś więc zostać Synem Methana albo Synem Zetnara. Znaczy, jak już Wielki Zetnar wybierze nowego za parę pokoleń. Na razie jego obowiązki będzie pełnił król Mirt, jako noszący w sobie wrodzoną magię.
– Który tak naprawdę jest wnukiem Wielkiego Zetnara.
– Tak.
– Myślisz, że Wielki Zetnar zebrał mocne cięgi od pozostałych Pięciorga za tę sprawę z królową Verianą? – zastanawiał się Kastan. Sabina znów się zaśmiała.
– Myślę, że bardzo mocne. I że każdy bóg będzie się teraz podwójnie pilnował. Właśnie dlatego u bogini może być tylko dziewczyna Naznaczona, a u boga tylko Naznaczony chłopak. Żeby, wiesz, nie było później problemów.
– Serio? – w chichocie Kastana dało się słyszeć politowanie. – Naprawdę taki jest powód?
Sabina rozłożyła ręce.
– Tak powiedziała Wielka Dafira.
Kastan obrócił się na bok i podparł głowę na dłoni. Popatrzył na narzeczoną.
– Skoro wyjeżdżasz, to lepiej, żebyś też nie miała problemów. Więc może na razie się powstrzymamy. Ale jak tylko wrócisz…
– Tak, wiem – podniosła się na łokciu, żeby go pocałować. – Jak tylko wrócę…
– …to od razu się pobierzemy – dokończył za nią.
Sabina wprawdzie spodziewała się innej deklaracji, lecz tę przyjęła równie chętnie. W milczeniu pogładziła twarz narzeczonego i pokiwała głową na zgodę.
– Też nie chcę już czekać – wyznała i w jej głosie znów pojawiła się nuta smutku i niepewności. Kastan pociągnął ją z powrotem na koc i przytulił do siebie.
– Nie bój się – szeptał. – Wszystko będzie dobrze. Przecież Wielka Dafira nie prosiłaby cię o to, gdyby nie była pewna, że sobie poradzisz. A po zastanowieniu przyznam, że to wszystko brzmi rewelacyjnie. Rozmowy z boginią, dom w pięknej, zadbanej świątyni, magiczne moce i audiencje u królowej. Byle byś znalazła też czas dla mnie, to nie będę narzekał.
– Znajdę – obiecała.
We wzajemnych objęciach spędzili kolejne pół godziny. Nikt im nie przeszkadzał. Wieczorem Kastan wrócił do siebie, a Sabina skończyła wstępne pakowanie. Następnego dnia z rana odbyła rozmowę z Kataliną. Kilka kolejnych dni zajęły narady ze świątynią Antea i przygotowania do wyprawy, aż wreszcie pierwsza Córka Dafiry wyruszyła w podróż, która od tej pory na zawsze miała pozostać naczelnym obowiązkiem Naznaczonych.
W Hasta Mante, które zostało stworzone przez Pięcioro, religia odgrywa kluczową rolę w życiu społecznym. Działalność religijna skupia się w świątyniach oraz w rękach Obdarzonych i Naznaczonych.
W każdej ze stolic lub w jej okolicach zbudowano świątynie wszystkich Pięciorga, lecz zawsze świątynia boga patronującego krajowi jest największa i najlepiej wyposażona. Wynika to po części z mentalności wiernych, którzy najchętniej zanoszą dary właśnie swojemu opiekunowi. Po części zaś dwór chętniej przeznacza środki finansowe na rozwój kultu swojego własnego boga, choć z szacunku do pozostałych Pięciorga nie mówi się o tym głośno. Pozostałe świątynie nie są jednak skazane na ubóstwo. Główna świątynia nieustannie prowadzi z nimi komunikację i w zależności od potrzeb rozsyłała otrzymane od wiernych towary tak, aby rozdzielić je sprawiedliwie pomiędzy wszystkie przybytki.
Za główne świątynie uważa się:
Tę ostatnią uznaje się za najbardziej okazałą, gdyż według podań została zbudowana zgodnie z instrukcjami Wielkiej Yaei na wzór boskiego pałacu Jej rodziców.
Oprócz głównych świątyń, przybytki każdego boga – w tym Boga i Bogini – rozsiane są po całym Hasta Mante, lecz w znacznie mniejszym skupieniu niż w okolicach miast stołecznych.
Zarówno Obdarzeni, jak i Naznaczeni mają możliwość zamieszkania w kompleksie przyświątynnym. W przypadku Naznaczonych panuje jednak istotna zasada: muszą pozostawać w stolicy swego państwa, co w praktyce oznacza, że ich domem może stać się jedynie główna świątynia danego boga. W innym wypadku byłoby trudne, a nawet potencjalnie niemożliwe wykonywanie jednego z najważniejszych obowiązków Naznaczonych, to jest doradzania panującemu władcy w bieżących sprawach podług boskich wskazówek.
Relacja kapłanów z populacją bynajmniej nie pozostaje jednostronna. Wszelka wartość, jaką pospólstwo zanosi do świątyń w darach, zwracana jest po dwakroć przez duchownych, którzy niosą wsparcie społeczeństwu. Obdarzeni posiadają umiejętności przydatne nie tylko przy posłudze kapłańskiej, lecz również w codziennym życiu. Przykładowo Obdarzeni Wielkiego Methana potrafią oddychać pod wodą, więc zwyczajowo pomagają rybakom oraz nurkom w ich pracy. Obdarzeni Wielkiego Zetnara, których skóra odporna jest na wysokie temperatury, pomagają z kolei kowalom. Praca ta wykonywana jest za symboliczną opłatą. Główne źródło dochodu kapłanów stanowi ich posługa w świątyni, na przykład odprawianie ceremonii ślubnych, pogrzebowych i świątecznych. Wyjątkiem są nieliczni Obdarzeni, którzy nie zdecydowali się na wstąpienie do stanu duchownego – ci wykorzystują swoje dary w codziennej pracy, z której utrzymują siebie i swoje rodziny.
Symbiotyczna relacja kapłaństwa ze społeczeństwem niższego stanu niestety nie znajduje odzwierciedlenia w jego stosunkach z arystokracją. Od samego początku, gdy na świecie pojawili się pierwsi Obdarzeni, możne rody wyrażały swoje niezadowolenie z samego faktu ich istnienia. Wprowadzenie do społecznej hierarchii osób potrafiących posługiwać się magią i wybranych do tego przez bogów burzyło dotychczasowy porządek, w którym to pieniądze i koligacje decydowały o pozycji każdej jednostki. W nowym świecie trudno było ustalić, kto powinien otrzymać priorytet – czy ten, kogo dotknął palec boży, czy może ten, kto mógł pochwalić się nienagannym rodowodem i pochodził z najbardziej majętnej rodziny? Niesnaski między oboma grupami nasiliły się po ustanowieniu Arema, Pierwszego Syna Zetnara, królem Raedmor, co wiązało się z obaleniem dotychczasowego monarchy. To wydarzenie stanowiło jednoznaczny sygnał od klasy niższej, że bogactwa i tytuły bledną w porównaniu z bożą łaską. Wśród części rodów arystokratycznych narodziła się więc niechęć do kapłanów. Nie umknęło to uwadze Pięciorga, którzy z tym większą starannością zaczęli rozdzielać swe łaski wśród osób majętnych. Wprawdzie raz otrzymane Obdarzenie można utracić, jeśli człowiek wykorzystuje je dla własnych korzyści zamiast dla korzyści ogółu ludzkości; trudno jednak oczekiwać od bogów nieustannej obserwacji każdej z dziesiątek tysięcy Obdarzonych osób w całym Hasta Mante. W efekcie wspomnianej ostrożności liczba Obdarzonych z wysokich rodów – niestety często spotykających się z dyskryminacją zarówno z jednej, jak i z drugiej strony – zaczęła spadać i dziś stosunkowo rzadko się ich spotyka. Znamienitymi wyjątkami są tutaj na przykład Lord Cyjetan Faetius, wybitny mercjański matematyk, czy też Jej Wysokość Livia Ariadna Devina Mariven, królewna Raedmor.
Spory tego rodzaju odbiły się również na pracy Naznaczonych. Nieraz zdarzało się, że panujący monarcha odrzucał ich rady z powodu nadmiernej pychy. Większość takich przypadków kończyła się dla państwa tragicznie. Warto tu przytoczyć Wielką Powódź Anneoską mającą miejsce za panowania królowej Kathuliny, która nie usłuchała nakazu Wielkiego Methana, by odpowiednio wcześnie zamknąć zapory na rzece Nuthii. W efekcie woda rozsadziła kilka tam i zalała okoliczne wioski, co spowodowało zniszczenie upraw i głód w całym dystrykcie. Nie ma jednak lepszego wyjścia niż poleganie na współpracy monarchów i Naznaczonych. Jak pokazał przykład Arema, Pierwszego Syna Zetnara, władzy i Naznaczenia nie należy skupiać w jednych rękach. Obecny system chroni obie strony przed przesadną swawolą.
Najważniejszym symbolem religijnym jest pięcioramienny naszyjnik noszony zarówno przez kapłanów, jak i przez świeckich wyznawców. Podstawą projektu naszyjnika jest pięciokątny stelaż – inny dla każdego z Pięciorga – który następnie ozdabia się atrybutami i kolorystyką odpowiedniego boga. Tego typu naszyjniki można zobaczyć głównie u kapłanów, którzy jako Obdarzeni przypisani są do kultu konkretnego patrona Hasta Mante. Dla wiernych pragnących wyrazić swą lojalność wobec wszystkich bogów stworzono wzór łączący kształty każdego z pięciu podstawowych stelaży. Ponadto dostępne są również naszyjniki dla osób oddających cześć Bogu lub Bogini.
Noszenie naszyjnika przy sobie, choćby w kieszeni, ma chronić przed pechem, gdyż nie tylko symbolizuje wiarę w Pięcioro, lecz również szczęśliwą liczbę pięć. Za nieszczęśliwe z kolei uważane są liczby cztery – gdyż oznacza ona wykluczenie któregoś z Pięciorga – oraz sześć – gdyż oznacza ona włączenie do panteonu Schetego.
Świat, w którym się urodziłem i w którym przyjdzie mi umrzeć, który jest światem moich bliskich, okazał się nie wspaniałym dziełem wszechmocnego Stwórcy, a zaledwie mało znaczącą nagrodą pocieszenia w porachunkach między bogami. Przyznam, że trudno pogodzić mi się z tą myślą, mimo wszelkich innych oszałamiających wieści, które się z nią wiążą.
Kiedy pierwszy raz usłyszałem o Hasta Mante, byłem nim zafascynowany. Obcy ląd, zamieszkały przez ludzi podobnych mnie, a jednak taki inny, taki wspaniały i magiczny. Przy nim Ziemia wydaje się zaledwie nieudaną kopią. Ze słów mego przyjaciela wynika, że właśnie tak było. Cudowne Hasta Mante powstało jako dopracowany projekt piątki boskiego rodzeństwa. Starannie zaplanowane i dopieszczone, umiłowane przez swych stwórców. Ziemia zaś miała zadowolić szóstego boga, zwanego Schetem, który przyszedł na świat zbyt późno, aby móc uczestniczyć w przedsięwzięciu swych braci i sióstr. Być może nie mam prawa wypowiadać się w kwestiach relacji między bogami, lecz to rozwiązanie wydaje mi się zarazem okrutne i wspaniałomyślne. Choć piątka bogów musiała dzielić się jednym światem, to Schete miał cały swój świat na własność; jednocześnie jednak oznaczało to dla niego jeszcze większą izolację i przeczuwam, że na jego miejscu też nie takiego zakończenia sprawy bym pragnął.
Właściwie to zadziwiające, jak łatwo przychodzi mi pisanie o bogach, choć jeszcze niedawno żywiłem przekonanie, że Ziemia ma jedynego Boga Ojca, który stworzył nas wszystkich i to, co nas otacza. Gdy wspomnę pierwszą rozmowę z mym przyjacielem, czuję rozbawienie na myśl o jego konsternacji. Był on bowiem przekonany, że na Ziemi wszyscy znają historię Schetego. Gdy zrozumiał, że opowieść o boskim rodzeństwie nigdy na Ziemię nie dotarła, z radością postanowił mi wszystko objaśnić. Ze skruchą muszę przyznać, że uraziłem go moim sceptycyzmem względem jego wersji powstania świata. Szczęśliwie wybaczył mi, a cuda, które później mi opisał, widzę w moich snach do dziś. Kobietę, która potrafi czytać w myślach. Człowieka o skórze, której nie ima się ogień. Proroctwa, które zawsze się spełniają. A pośrodku tego świata, na styku pięciu królestw, wspaniałe miasto o szumiących fontannach i kunsztownie malowanych domach. W mieście tym zbudowano pałacyk mieszczący dokładnie dziesięć osób, które co roku spotykają się w nim, aby wspólnie udać się do zjawiskowej świątyni i tam dopełnić religijnych rytuałów. Nie zniosłem dłużej tych opowieści; musiałem wszystko zobaczyć na własne oczy.
Przyjaciel mój nie wzbraniał się długo. Nie był pierwszym, który przybył na Ziemię i zabrał ze sobą do domu mieszkańca naszego świata. Nie widział więc nic złego w naszej krótkiej eskapadzie, która od tego czasu na stałe weszła do mojego kalendarza. Przenosiliśmy się do Hasta Mante za pomocą magicznej broszki, którą mój przyjaciel zawsze nosił w kieszeni. Broszkę ozdabiał ciemny kamień, w środku którego dojrzeć można było kłęby dymu nieznanego pochodzenia. Dotknięcie tej błyskotki powodowało natychmiastowe wyszarpnięcie z rzeczywistości ziemskiej i szybkie, wygodne lądowanie w Hasta Mante. Żaden z nas nie potrafił wyjaśnić, jak to się działo.
W Hasta Mante zawsze witany byłem serdecznie. Na stół przede mną przynoszono najlepsze specjały, a dziatwa zbierała się wokół mnie, aby wysłuchiwać opowieści o tajemniczej Ziemi. Ze zdumieniem odkryłem, że nasz świat był dla nich równie fascynujący, co ich świat dla mnie. W dużej mierze wynikało to z naszego większego postępu technologicznego. Byliśmy bardziej zaawansowani we wszystkim, od spraw kanalizacji przez fabryki po transport. Zdaje się, że jest to jedyna przewaga Ziemi nad Hasta Mante. Niektórzy przypisują ją wpływowi samego Schetego; bóg ten ponoć zajmował się wynalazkami, a jego ciekawość świata i pęd ku wiedzy udzieliły się ludziom, którzy zostali stworzeni na jego podobieństwo.
Między Ziemią a Hasta Mante istnieje dziwna zależność czasowa. Otóż w obu światach dni płyną innym tempem; według moich obliczeń, w ciągu jednego dnia na Ziemi upływa jedenaście do dwunastu dni w Hasta Mante. Kilkukrotnie rozmawiałem o tym z kapłanami tamtejszej religii i wszyscy podali tę samą odpowiedź. Otóż Schete, którego świat powstał o wiele później niż świat Hasta Mante, znalazł sposób, aby początkowo przyspieszyć upływ czasu na Ziemi. Zegar Hasta Mante tyka zgodnie z zegarem w boskim świecie; zegar ziemski tykał znacznie szybciej, co pozwoliło Ziemianom w krótkim czasie dogonić mieszkańców Hasta Mante w kwestiach rozwoju społecznego i technologicznego. Bogowie są jednak równie zależni od praw natury, co ludzie, więc choć Schete tymczasowo zmienił bieg czasu, to niestety różnica musiała zostać oddana. Niczym przyciśnięta sprężyna, która wreszcie zostaje uwolniona, czas na Ziemi rozgiął się w końcu do swych właściwych rozmiarów, a później rósł dalej, aby wypełnić luki powstałe przez millenia. Dzisiejsze zależności między oboma światami są konsekwencją tego procesu i wiele jeszcze wody upłynie, zanim różnica zostanie wyrównana.
I tę właśnie kwestię uznałbym za najsmutniejszą dla podróżników takich jak ja. Jeśli bowiem dwanaście dni w Hasta Mante równało się jednemu dniu na Ziemi, to podobnie dwanaście lat dla mojego przyjaciela oznaczało dla mnie zaledwie rok. Znałem go niemal całe jego życie – od kiedy przybył do mnie jako rówieśnik w wieku lat dwudziestu trzech, do momentu naszej ostatniej wyprawy – gdy ja miałem lat dwadzieścia siedem, a on już ponad osiemdziesiąt. Rozstaliśmy się wtedy jak bracia. O jego śmierci dowiedziałem się jedynie z tego, że nigdy więcej już mnie nie odwiedził. Pustkę po jego utracie wielokrotnie próbowałem wypełnić poszukiwaniami kogoś, kto podobnie jak ja przeżył fascynujące przygody w Hasta Mante. Nigdy mi się jednak nie udało kogoś takiego znaleźć. Widocznie podróżne między światami nie były aż tak częste, jak wydawało się mojemu przyjacielowi, a ja okazałem się po prostu wyróżnionym przez los szczęściarzem.
Świat do góry nogami wygląda zupełnie inaczej niż zwykle. Nawet własny pokój, który opatrzył się już do bólu, potrafi w takiej perspektywie wywołać w obserwatorze odrobinę fascynacji. Dlatego właśnie Guthi lubił leżeć na plecach na swoim łóżku z głową swobodnie zwisającą z krawędzi. Zapewniało mu to interesującą odmianę w jego nudnym jak flaki z olejem życiu.
– Błagam, skup się! – wyciągnięty obok niego trzynastolatek leniwie wertował podręcznik historii. – Sam tego nie ogarnę.
– A co tu jest do ogarniania? – chciał wiedzieć Guthi, którego głos dziwnie się zniekształcił przez nienaturalne nadwyrężenie szyi. – Przecież ta laska ze starszej klasy powiedziała, że co roku są te same trzy pytania. Na pewno nie da niczego nowego, nie będzie mu się chciało.
– A umiesz odpowiedzieć chociaż na te trzy? – jego kolega mrużył oczy, bo nawet w okularach miał trudności z rozczytaniem drobnego tekstu.
– No a co to za filozofia? – Guthi przewrócił oczami i podniósł się zaledwie o tyle, żeby przeturlać się na brzuch. – Początki wojny – zaczął tonem przedrzeźniającym nauczyciela. – Wojna zaczęła się w roku dwa tysiące czterdziestym szóstym Epoki Naznaczonych i trwała dwadzieścia siedem lat. Rozpoczęła się atakiem Schetego na zjazd królów w Mariée – teatralnie westchnął i szybko porzucił oficjalny ton. – Potem Schete okupował Raedmor i wygrał bitwę w Soennie. Zjawiła się młoda kobieta z Ziemi i go przepędziła. Wielkie mi rzeczy – zakończył, wyrzucając ramiona w przód.
– No i właśnie widać, jaka to filozofia, bo jakbyś tak napisał, to miałbyś źle – kolega jeździł palcem po kolumnie druku, obok której widniała rycina przedstawiająca pięciu monarchów w popłochu uciekających przed armią Schetego. – Biała Róża od samego początku była w Hasta Mante i brała udział w walkach. Nie zjawiła się później. Schete nawet porwał jej przyjaciółkę.
– To jest nieważne – Guthi uniósł się na łokciach, aby zajrzeć do podręcznika. Przewrócił kilka kartek i wskazał palcem sekcję na dole strony. – Główna część zaczyna się tutaj, dopiero po tym, jak została Córką Dafiry.
Brwi kolegi podjechały w górę i zniknęły pod zakrywającą całe jego czoło płową grzywką.
– Więc jednak coś przeczytałeś. Jestem pod wrażeniem.
Guthi wydął usta.
– Sprawdziłem, ile tego jest do nauki i tyle – usprawiedliwiał się. – Ale słyszałem, że z przyjaciółki nigdy nie pyta, bo tam jest za mało informacji i byłoby za łatwe. Pyta z ataku na zjazd królów, z bitwy w Dolinie Efei i z konsekwencji gospodarczych.
– Mocno wtopimy, jeśli się okaże, że zapyta na przykład o oblężenie Seranu albo o tretejską partyzantkę – rozważał jego kolega, lecz szczerze przyznawał przed samym sobą, że jemu też nie chciało się uczyć wszystkiego. – Albo ze świątyń Bogini. Pamiętasz coś o świątyniach Bogini?
Guthi zamachał ręką, jakby chciał odgonić natrętnego owada.
– To jest łatwe. „Bogini zaczęła Obdarzać ludzi zdolnościami leczniczymi, żeby pomóc im w radzeniu sobie z konsekwencjami wojny”. Pierwsza świątynia była w Tretii, chyba w Asae, a potem wszędzie przy ważniejszych bitwach. Jak znasz bitwy, to ogarniesz. Ale tego nie będzie.
– Dobra – kolega wyzywająco uniósł podbródek. – To co wiesz o bitwie w Dolinie Efei, skoro to ma być na sprawdzianie?
Guthi recytował do rytmu, miarowo machając głową to w jedną, to w drugą stronę:
– „Bitwa pod Kevirą, znana dzisiaj jako bitwa w Dolinie Efei, miała miejsce w dwudziestym szóstym roku walk. Była to największa militarna porażka Hasta Mante. Wojska Schetego pokonały zjednoczone siły Raedmor, Soenny i Anneos, którym przewodziła królowa Soenny, Efea”.
– Pełnym imieniem – przerwał mu kolega, pochylając się nad podręcznikiem. Guthi zastanowił się.
– Eee… Efea Sadanera Zetana… Gobirovna!
– Dobrze, dalej.
– „Ze względu na przewagę liczebną wojska Hasta Mante mogłyby wygrać z łatwością, lecz Schete chciał zwyciężyć za wszelką cenę i sam wkroczył do bitwy. Jest to jedyny przykład osobistego udziału boga w walkach toczących się w Hasta Mante. Schete uniósł ziemię spod nóg naszych żołnierzy i zrzucił ją na nich, grzebiąc tysiące, włącznie z królową Efeą. W wyniku tego manewru powstał wąwóz oraz blisko sąsiadujące z nim Góry Schetego”.
– Czy można napisać, że bitwa była naszą największą porażką? – zastanawiał się kolega, przeglądając kilka kolejnych stron podręcznika. – Bo w sumie przegrana dała kopa Soennie, która zaciekle zaczęła walczyć ze Schetem i chyba właśnie dlatego tej Białej Róży udało się go pokonać. Bo jako Córka Dafiry była taka zmotywowana.
Guthi wzruszył ramionami.
– Przecież nikt nie wie, jak ona to zrobiła.
– Ale jest wiele teorii. Mnie akurat przekonuje, że chciała pomścić królową Efeę i z tej chęci zemsty udało jej się wygrać starcie ze Schetem.
Guthi parsknął śmiechem.
– Te teorie to też są czasem wzięte z dupy. Moja ciotka twierdzi, że Ziemianie mają sekretną magię i jeśli odkryjemy ją w Hasta Mante, to będziemy potężniejsi od bogów. Co tydzień popyla na jakieś spotkania w tej sprawie.
Jego kolega ze śmiechu zatrząsnął się na łóżku, aż podręcznik wypadł mu z rąk.
– No co ty! – niedowierzał. – Twoja ciotka należy do Stowarzyszenia Ziemiomagicznych?
– No! Czaisz? – Guthiemu zabłysnęły oczy. – W zeszłym roku na urodziny dała mi specjalny amulet, który ma obudzić we mnie moc Ziemianina.
– Ale ty nawet nie jesteś Ziemianinem!
– Ale ona wierzy, że dzięki jej rytuałom cała rodzina jest teraz podatna na wpływy ziemskiej magii i w końcu któreś z nas zacznie rzucać zaklęcia. Twierdzi, że skoro Biała Róża pokonała Schetego w ten sposób, to my też moglibyśmy zapanować nad bogami i zmusić ich do robienia tego, co chcemy.
Kolega raptownie przestał się śmiać. Niby niezauważalnie skulił się tak, żeby trochę odsunąć się od Guthiego.
– To bluźnierstwo.
– No wiem – Guthi niemrawo zaczął skubać czerwoną nitkę wystającą z narzuconego na łóżko koca. – Dlatego moi starzy już z nią nie gadają.
Dobry humor zdawał się opuścić ich obu. Żeby zająć myśli czymś innym, kolega podniósł podręcznik i przewertował do początku omawianego rozdziału, gdzie podano datę rozpoczęcia wojny. Liczył w pamięci.
– Wojna wybuchła tak dawno temu, że nawet z różnicami czasowymi między Ziemią a Hasta Mante, ta Biała Róża raczej już nie żyje – zagaił z nadzieją, że będzie to lepszy temat do rozmowy.
– No raczej nie – zgodził się Guthi, wciąż gapiąc się w koc.
– Tu napisali, że nigdy nie wróciła do Hasta Mante, więc pewnie zmarła na Ziemi. Myślisz, że ktoś tam wiedział o jej bohaterstwie? Bo nawet przed wojną, jak jeszcze mieliśmy więcej portali, to każdy, kto przybył tu z Ziemi, zawsze był zaskoczony. A teraz, jak większość portali zniszczono, to Ziemianie pewnie już w ogóle nie mają o nas pojęcia.
– No i?
Jego kolega wpatrywał się w podręcznik z nieokreślonym smutkiem.
– Więc tak sobie myślę, że pewnie zmarła tam jak najzwyczajniejsza osoba, i to jest strasznie przykre. Tutaj każdy odwiedzałby jej grób, tak jak grób królowej Efei. A na Ziemi jej grób nikogo pewnie nie obchodzi, może poza jakąś najbliższą rodziną. A przecież ta kobieta uratowała całe Hasta Mante. Należy jej się jakiś szacunek, nie?
Guthi odpowiedział dopiero po dłuższej chwili.
– Rzeczywiście niefajnie – skwitował krótko. – Ale dobrze, że powiedziałeś o tych portalach. Zupełnie o nich zapomniałem, a przecież to można dopisać do konsekwencji wojny.
– Jak to zapomniałeś? Przecież to jedna z ważniejszych rzeczy! – oburzył się kolega. – Przecież Schete rekrutował wojsko z Ziemi i portale mu to ułatwiły, więc ich zniszczenie było kluczowe, żeby się zabezpieczyć przed kolejną inwazją! Jak można zapomnieć coś takiego?
– Wyleciało mi z głowy i tyle.
– Ty tego nie zdasz – kolega kręcił głową z niezachwianym przekonaniem. – Sprawiasz wrażenie, jakbyś to umiał, i na ustnym może by ci się udało wykręcić, ale na pisemnym to dasz maksymalnie po dwa-trzy zdania, bo więcej nie wiesz.
– Nieprawda! – protestował Guthi. – Nauczyłem się wszystkiego z tych trzech pytań.
– Ta, jasne. Ciągniesz mnie w dół – kolega podniósł się z łóżka. – Idę do domu, to się chociaż więcej nauczę.
– Akurat – prychnął Guthi, lecz w żołądku poczuł nieprzyjemne ukłucie niepewności.
– A żebyś wiedział – kolega nurkował pod łóżkiem w poszukiwaniu swojego drugiego buta. – Posiedzę sobie wieczorem i to ogarnę. Ty też się lepiej poucz.
– Aleś się zrobił kujoński! Jak ten nowy koleś z Mercji.
– Nie kujoński, tylko jak nie zdam, to w ogóle nie zaliczę całej historii w tym roku – pochylił się w jego stronę z wyciągniętą ręką. – Dawaj podręcznik.
Guthi przekazał mu książkę i znów przeturlał się na plecy. Zwiesił głowę z krawędzi łóżka. Na pożegnanie tylko machnął koledze ręką i z obrażoną miną patrzył, jak zamykają się za nim drzwi.
Resztę wieczoru spędził leżąc plackiem na posłaniu w różnych, coraz to dziwniejszych pozycjach. Potem powybrzydzał na przygotowaną na kolację przez matkę zupę fasolową, a na koniec przez godzinę drażnił kota sąsiadów, rzucając w niego pestkami słonecznika. Do podręcznika już nie sięgnął, ale nie odczuwał takiej potrzeby.
Na sprawdzian następnego dnia wszedł pewny siebie. Kolega skinął mu głową na powitanie. Siedział spokojny i wyprostowany, z przygotowanym papierem i piórem.
Guthi usiadł przy stoliku obok niego i czekał. Nauczyciel najpierw rozstawił deski, które oddzielały uczniów od siebie i zapobiegały ściąganiu, a potem napisał na tablicy pytania do sprawdzianu. Już po pierwszym Guthi jęknął pod nosem.
Guthi słyszał, jak jego kolega już skrobie piórem po papierze. Pewnie spędził cały wczorajszy wieczór na ryciu nosem w książce, jak ostatni przegryw. Przynajmniej on sam robił przyjemniejsze rzeczy. Według niego, jedynym winnym jego nadchodzącej porażki był złośliwy los. Gdyby tylko nauczyciel nie oszukiwał i gdyby dał te pytania, które miał dać, to jego strategia sprawdziłaby się przecież w stu procentach!
Wojna zostawiła po sobie straszliwe zniszczenia w Hasta Mante. Po dwudziestu siedmiu latach walk wszystkie kraje stały na skraju gospodarczej ruiny. Śmierć monarchów Soenny i Raedmor wywołała kryzys sukcesji w obu krajach, a pośrednio również w Anneos, którego władcę zgodnie z prawem muszą łączyć więzy krwi z władczynią Soenny. Poddani zaś, po ujrzeniu śmierci tysięcy swych pobratymców, w przyszłość patrzyli bez nadziei. Cały świat zgodził się, że nigdy więcej nie wolno dopuścić do podobnej katastrofy.
W tym celu wyszukano i zniszczono wszelkie portale pozwalające podróżować pomiędzy Ziemią a Hasta Mante. Wiele z nich posłużyło Schetemu do zrekrutowania ziemskich żołnierzy, którzy później zabijali bez litości, gdyż Hasta Mante było im zupełnie obce i obojętne. Posiadanie portalu ustanowiono ciężkim przestępstwem karalnym śmiercią. W efekcie kontakty z Ziemią ustały zupełnie.
Wściekle wytępiono też resztki grup wyznawców Schetego. Tortur, jakim ich poddano, nie widziano nawet w najgorszych latach wojny. Bezpośrednia zemsta na Schetem nie była dostępna zwykłemu ludowi, dlatego całą swą nienawiść przekierował on na tych, których uznał za współwinnych. Część kapłanów Schetego, jego pionków w rozniecaniu konfliktu, poniosła sprawiedliwą karę. Inni jednak, którzy dotychczas jedynie pokojowo oddawali cześć Szóstemu z Rodzeństwa, straszliwy los spotkał niezasłużenie. Lecz lud nie wybierał – lud żądał krwi i krew dostał.
Po zwycięstwie Białej Róży nad Schetem wyłoniła się nowa grupa religijna zwana Ziemiomagicznymi. Zrzeszała ona osoby wierzące, że ludzie posiadają wrodzoną moc nad bogami. Moc ta miała drzemać głęboko w nich, lecz rozbudzona pozwoliłaby rozkazywać bogom lub nawet wywyższyć samych ludzi do poziomu boskiej potęgi. Aby się przed nią bronić, Pięcioro mieli odciąć możliwość posługiwania się nią w Hasta Mante, podobnie jak na Ziemi nie można było posługiwać się mocą Pięciorga.
Uważano jednak, że sami Ziemianie mogli tę moc w sobie posiadać, nawet jeśli nie dane im było z niej korzystać. Dowodem na to miało być zwycięstwo Białej Róży, ludzkiej kobiety z Ziemi, nad bogiem Schetem, co dotychczas zdawało się nie do pomyślenia. Celem Stowarzyszenia stało się więc dotarcie do źródła tej mocy i wyzwolenie jej w sobie. Ponieważ wykorzystanie portali było surowo zabronione, działania sekty skupiały się na produkowaniu artefaktów zdolnych przyciągnąć magiczne fale z Ziemi, którymi później właściciel mógłby posługiwać się tak samo, jak zwyczajną magią.
Sekta ta zrzeszała głównie osoby, które nie zostały Obdarzone mocą Pięciorga. Działo się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, wielu z członków sekty pragnęło wierzyć, że i im dostępna jest magia nawet bez łaski bogów, która zdawała się ich ominąć. Po drugie, wśród kapłanów Pięciorga Ziemiomagiczni uchodzili za bluźnierców i wszelkie kontakty z nimi groziły co najmniej wydaleniem ze świątyni. Podobne zdanie miała opinia publiczna, dlatego Stowarzyszenie Ziemiomagicznych pozostało niszową grupą działającą na marginesie społeczeństwa.
Epoka Pokoju to głównie czas odbudowywania zniszczonego Hasta Mante. Pracy było wiele: opieka nad wojennymi ofiarami, ponowne umacnianie zachwianych struktur społecznych, restauracja zburzonych miast, pielęgnacja morale pospólstwa. Szczególnie to ostatnie okazało się zadaniem nad wyraz trudnym. Choć w Hasta Mante wojny prowadzono od zarania dziejów, to nigdy nie na taką skalę i nigdy najeźdźca nie był zewnętrzny. Teraz ludność żyła w nieustannym strachu przed tym, co znajdowało się poza ich światem i co mogło wyciągnąć rękę po ich życie. Dlatego w tym okresie powstało wiele pokrzepiających poematów, powieści i ballad wychwalających męstwo żołnierzy, łaskawość bogów oraz przede wszystkim potęgę Białej Róży, która walnie przyczyniła się do zwycięstwa nad Schetem. Z początku ostro krytykowano lekceważenie wciąż realnej w umysłach ludzi brutalnej strony wojny i przedstawianie jej w wyłącznie jasnych barwach. Z czasem jednak pamięć o potwornościach zaczęła się zacierać i utwory opiewające bohaterów wojennych stały się ulubioną rozrywką pospólstwa.
Przykład takiego utworu, będącego balladą na cześć Białej Róży, znajdziecie tutaj.
Wbrew pozorom, grupy religijne w Hasta Mante nie ograniczają się do wyznawców Pięciorga oraz Boga i Bogini.
Narodziny Schetego nastąpiły pod koniec Epoki Zjednoczenia, lecz ludzie dowiedzieli się o nim dopiero po pojawieniu się Obdarzonych, którym Pięcioro wyjawili istnienie swego najmłodszego brata. Początkowo Schete budził sympatię pospólstwa. Jako Najmłodszy z Rodzeństwa, które dało ludziom życie i tak troskliwie się nimi opiekowało, Schete uważany był wręcz za potencjalnego przyszłego przywódcę Hasta Mante. Wierzono, że kiedyś przejmie on schedę po starszych braciach i siostrach jako nowy patron ludzkości. Dlatego też wieść, że zamiast tego Schetemu oddano we władanie zupełnie nowy świat, Ziemię, został przyjęta ze smutkiem i rozczarowaniem. Wkrótce jednak ustanowiono portale pomiędzy oboma światami i mieszkańcy Hasta Mante uznali, że ich kontakt z Szóstym z Rodzeństwa poprzez jego dzieło wystarczająco ich satysfakcjonuje.
Pięcioro milczeli na temat napiętej sytuacji wewnątrz swej boskiej rodziny. Jednak wreszcie sam Schete zaczął sporadycznie ukazywać się ludziom, szczególnie mieszkańcom Ziemi. To od nich dowiedziano się, że nie został dopuszczony do pracy nad Hasta Mante, gdyż urodził się zbyt późno, by można było dołączyć do świata szóste państwo. Nie pozwoliłaby na to krucha równowaga magiczna, którą Pięcioro od początku starali się zachować, a której zachwianie w Epoce Gniewu przyniosło opłakane skutki i pokazało, że ich ostrożność była usprawiedliwiona.
Mimo oczywistej słuszności decyzji Pięciorga, wielu ich wyznawców uznało, że Schete został potraktowany nieuczciwie. Wtedy właśnie stworzono pierwsze miejsca jego kultu, jakby w geście zadośćuczynienia mu za grzechy rodzeństwa. Miejsca te zrzeszały głównie ludzi w sytuacji podobnej do tej, w której znalazł się ich nowy idol: ludzi odtrąconych, samotnych, niedocenianych i noszących w sobie poczucie krzywdy.
Pierwsze zebrania odbywały się najczęściej w porzuconych lub nieużywanych budynkach, gdyż nie śmiano na ten cel pobudować nowych; bogobojność względem Pięciorga była w społeczeństwie zbyt mocno zakorzeniona. Nie odbywały się też żadne nabożeństwa. Spotkania przybierały raczej formę grupowej dyskusji na tematy powiązane z bolączkami zarówno Schetego, jak i obecnych na zebraniu wiernych. Z czasem, gdy reszta społeczeństwa uznała ich za wystarczająco nieszkodliwych, wyznawcom Schetego przyznano prawo do odbywania spotkań w ich własnych, specjalnie zbudowanych na ten cel świątynkach. Wtedy też rozpoczęto odprawianie obrzędów religijnych. Świątynki, choć nieliczne, rozsiane były po całym Hasta Mante i każdy zainteresowany miał możliwość uczestniczyć w zebraniach przynajmniej kilka razy do roku. W ten sposób wyznawcy Schetego koegzystowali z wyznawcami Pięciorga i choć przez niektórych uważani byli za innowierców, to w dużej mierze pozostawiano ich samych sobie.
Sytuacja zmieniła się drastycznie tuż przed pierwszą wojną ze Schetem. Wtedy to duża część jego zwolenników ze spokojnych, pokojowych wyznawców przeobraziła się w zaciekłych fanatyków. Na rogach ulic agitowali za jego racjami i werbowali kolejne osoby do swych szeregów. Gdy Schete wreszcie zaatakował i wojna rozgorzała na dobre, spełniali rolę jego szpiegów oraz egzekutorów. Wkradali się w łaski wysoko postawionych obrońców Hasta Mante i podstępnie ich mordowali. O wielu nikt nawet nie wiedział, że opowiadali się po stronie Schetego; spotkania kultu były dla wyznawców Pięciorga niewygodnym tematem i niektórzy z nich odkrywali sekretne sympatie członków swych rodzin dopiero wtedy, gdy ci przystawiali im nóż do gardła.
Zorganizowany ruch zwolenników Schetego znacząco przyczynił się do chwilowego zwycięstwa szukającego zemsty boga. W czasach okupacji Hasta Mante jego wyznawcy stali się najbardziej znienawidzonymi jednostkami w społeczeństwie. Symbolizowali wszystko, co teraz utożsamiano z charakterem samego Schetego: pychę, zawiść, bezduszność, sadyzm. Niestety takie właśnie znamiona nosiły ich poczynania. Byli panami nowego porządku i na każdym kroku wykorzystywali świeżo nadane im przywileje.
Po zwycięstwie Białej Róży ruch zwolenników Schetego został niemal całkowicie zlikwidowany. Wytrzebiono ich w okrutny sposób, a wszelkie niedobitki do końca życia milczały na temat swych poglądów i nie miały śmiałości, by kogokolwiek do nich przekonywać. Ich działalność nie zeszła nawet do podziemia, a po prostu umarła śmiercią naturalną. W ciągu kilkuset lat po zakończeniu walk nastąpiły pewne próby reaktywowania cichych spotkań, lecz za każdym razem zduszane były natychmiast po wykryciu, które zajmowało najdłużej kilka miesięcy. Dlatego też można śmiało powiedzieć, że wojna zabiła oficjalny ruch wyznawców Schetego, choć nieoficjalnie wiele osób nadal opowiadało się po jego stronie.
W tej sytuacji Schete, który przez cały czas przygotowywał się do kontrataku, musiał liderów swych działań szukać gdzie indziej. Część z nich niespodziewanie znalazł wśród wyznawców Pięciorga; część zaś odszukał na swym własnym terytorium, czyli na Ziemi. To oni stali się jego reprezentantami w kolejnej nadchodzącej wojnie. Wśród nich zaś pierwszeństwo otrzymał Ryan, którego Schete postawił na czele swych wojsk i, ku zniesmaczeniu mieszkańców Hasta Mante, ogłosił swoim pełnoprawnym Naznaczonym na wzór wybrańców swych braci i sióstr. Tak oto rozpoczęła się druga inwazja Najmłodszego z Rodzeństwa na Hasta Mante.