Duneva, stolica Soenny. Główna świątynia Dafiry.
Amara ocknęła się na twardej posadzce. Bolała ją głowa; musiała się mocno uderzyć. Z cichym jękiem podniosła się do siadu i rozejrzała się dookoła.
Miejsce, w którym się znalazła, przywodziło na myśl kapliczkę. Wewnątrz ciemnego budynku wydzielono niewielką, okrągłą przestrzeń i otoczono ją kolumnami. Przymocowane do nich kaganki dawały słabe światło. Tuż przed Amarą znajdowało się coś na kształt ołtarza; za wąskim stołem stała murowana ścianka, na której wisiał portret młodej kobiety. Jej włosy układały się w fale, jak włosy Amary, ale były ciemniejsze, wręcz czarne. Miała bladą cerę, a z jej twarzy bił jakiś nieokreślony blask. Ciemne oczy patrzyły łagodnie, lecz w spojrzeniu tym wyczuwało się siłę i stanowczość. Amara wzdrygnęła się. Patrząc na obraz odnosiła wrażenie, że ta piękna kobieta ją obserwuje.
Po obu stronach portretu zapalono dwie duże świece, a pomiędzy nimi kadzidło. Obok niego złożono świeże, pojedyncze kwiaty, wszystkie takie same: białe róże. Ołtarz był gustownie zdobiony i stanowił najjaśniejszy punkt otoczenia. Gdyby nie świece i wątłe płomienie z kaganków, wokół panowałyby zupełne ciemności.
Nagle Amara otrząsnęła się. Co to za miejsce? I przede wszystkim…
– Adrian?
Rozejrzała się po posadzce w poszukiwaniu brata. Może, tak jak ona, też gdzieś upadł, tylko jeszcze się nie obudził?
– Adrian? Odezwij się, Adrian!
Jej głos odbijał się echem od filarów, ale wyglądało na to, że nie sięgał niczyich uszu.
– Adrian, no… – zaczęła wpadać w panikę. – Gdzie jesteś? Nie rób sobie jaj…
– Eike akum esse kin?
– Co?
Amara spojrzała w stronę, z której padło pytanie. W półmroku ujrzała męską sylwetkę z pochodnią w dłoni. Przez chwilę myślała, że to Adrian, ale nie; ten mężczyzna był tęższy.
Patrzyli na siebie nawzajem, oboje zaskoczeni, aż nieznajomy zapytał:
– Eiken akum?
– Ja… nie rozumiem – powiedziała Amara cicho, po polsku.
– Eiken akum?
Teraz Amara naprawdę się przestraszyła. Głos mężczyzny stawał się coraz bardziej natarczywy.
– Adrian… gdzie jesteś, no… – szepnęła zrozpaczona.
Powoli do nieznajomego zaczęli dołączać inni: kilku mężczyzn, ale przede wszystkim kobiety i dziewczęta. Amara poczuła się osaczona. Ci ludzie gapili się na nią, rozmawiali cicho między sobą i kiwali głowami.
– Eiken akum?
Dziewczyna bez większego namysłu odwróciła się na pięcie i rzuciła się do ucieczki. Zza pleców usłyszała coś, co brzmiało jak rozkaz, i tupot nóg w odpowiedzi. Była ścigana.
Nie miała pojęcia, gdzie jest, nie znała tego dziwnego budynku, ale nie zastanawiała się długo nad wyborem trasy. Była kiepską sprinterką, więc wiedziała, że musi się gdzieś ukryć. Inaczej nie miała szans w starciu z tymi ludźmi, którzy najwyraźniej regularnie kogoś gonili.
Przebiegała przez korytarze, schody i piwnice, nie mogąc wydostać się na zewnątrz. W końcu dostrzegła niewielką niszę i pośpiesznie się w nią wcisnęła, zanim pościg wychylił się zza zakrętu. Usiłowała nie wydać z siebie żadnego dźwięku, a przede wszystkim nie dyszeć, ale po kilku sekundach zaczęła się dusić. Jej płuca gwałtownie domagały się powietrza. Bała się jednak, że jeśli zacznie głośno oddychać, to natychmiast zostanie znaleziona.
Ścigający zatrzymali się niepewnie. Amara przytuliła się do zimnej ściany. Mężczyźni przeszli dalej, rozglądając się uważnie i nasłuchując z każdym krokiem. Gdy już się wydawało, że są w bezpiecznie dużej odległości, nagle się zatrzymali. W ścianie przy nich otworzyło się ukryte przejście i wyszła z niego kobieta z włosami upiętymi w ciasny kok, odziana w ciemny fiolet. Towarzyszyła jej młoda dziewczyna w długiej sukni tego samego koloru. Między kobietą a mężczyznami wywiązała się rozmowa, z której Amara nie zrozumiała ani słowa. Postanowiła jednak wykorzystać sytuację. Nie spuszczając grupki nieznajomych z oczu, ostrożnie zaczęła wysuwać się z niszy. Nikt jej nie zauważył. Na chwilę się zatrzymała, bo zawadziła o coś spódnicą. Bezszelestnie się uwolniła i jeszcze raz spojrzała w stronę obcych. Zmartwiała. Oczy dziewczyny patrzyły prosto na nią.
Zanim ktokolwiek inny zdążył ją zauważyć, Amara już biegła w drugą stronę. Niestety, to zwróciło na nią uwagę. Kobieta powiedziała coś spokojnym głosem, padła cicha odpowiedź dziewczyny. Amara nie odwracała się, choć wydawało jej się, że już jej nie goniono.
Nagle światła wszystkich pochodni zgasły i zapanowała absolutna ciemność. Amara zamrugała parę razy. Nic nie widziała. Dopiero teraz usłyszała za sobą kroki. Szli po nią, wiedzieli, że na oślep nigdzie nie ucieknie. Ale przecież sami to co, mieli noktowizory?
Kilka sekund później Amara zrozumiała, że noktowizory nie były im potrzebne. Ciemność powoli przestawała być nieprzenikniona, a może to jej oczy po prostu się do niej przyzwyczaiły. Obraz stał się wyraźny, mimo że wszystkie kolory były wyblakłe i bardziej przypominały odcienie szarości. Amara znowu pobiegła. Nadal miała szansę im uciec.
Nie wiedziała, że pościg zatrzymał się w zdumieniu. Nie ujrzała szeroko otwartych oczu kobiety ani zaskoczonej miny dziewczyny.
Poczuła powiew chłodnego powietrza. Wreszcie znalazła wyjście. Skręciła szybko w tamtą stronę i wypadła do ogrodu. Blask księżyca oświetlał drogę pomiędzy karłowatymi krzewami. Był wieczór? Jak to możliwe? Przecież dopiero co zjadła obiad… Zresztą, nieważne. Przede wszystkim musiała wydostać się poza teren kompleksu. Byle szybko i niepostrzeżenie.
Jednak ten ostatni warunek nie mógł już zostać spełniony. Zewsząd napływali ludzie; najwyraźniej wszyscy usłyszeli hałasy. Amara zerknęła za siebie. Pościg ją doganiał, a z przodu zagrodzono jej drogę. Tym razem naprawdę została otoczona.
Po plecach przebiegł jej dreszcz; nie wiedziała, czy z zimna, czy ze strachu. Objęła się ramionami i cofnęła się o kilka kroków, ale zaraz sobie przypomniała, że z tyłu też stał nieprzyjaciel.
– Czego wy ode mnie chcecie? – jęknęła.
Odwróciła się na dźwięk czyjegoś głosu. Tamta kobieta coś mówiła, chyba do niej, ale Amara i tak niczego nie rozumiała. W pewnym momencie jednak wyłowiła zdanie w innym języku, którego nie znała, ale znaczenie słów z jakiegoś powodu było dla niej jasne:
– Nie uciekaj, nie zrobimy ci krzywdy.
Kobieta zbliżyła się o kilka kroków. Ton jej głosu był łagodny, ale Amara znów się cofnęła.
– Rozumiesz, co mówię?
Dostrzegłszy w jej nieufnym spojrzeniu pewną zmianę, kobieta ciągnęła:
– Dlaczego uciekasz?
Amara wiedziała, co chce powiedzieć. Słowa znalazły się same, ale już nie polskie.
– Kim jesteście?
Kobieta zdziwiła się.
– Jak to „kim”? Nie wiesz, gdzie jesteś?
– Nie.
– Naprawdę?
Amara poczuła się urażona. Niby skąd miała wiedzieć?
– Naprawdę – odparła szorstko. – I chcę wrócić do domu.
– Dobrze, przecież nie będziemy cię tu trzymać wbrew twojej woli.
To już wydało się Amarze bardzo podejrzane. Uderzona głowa dawała się we znaki i bolała coraz mocniej. Do tego dochodziło wyczerpanie po nieudanej próbie ucieczki.
– Kim wy jesteście? – powtórzyła słabo.
– Kapłanami Wielkiej Dafiry – odparła kobieta tak, jakby to było oczywiste. – Podobnie jak ty.
– Nie jestem żadną kapłanką!
– Ależ jesteś. Gdybyś nie była Obdarzoną Wielkiej Dafiry, to nie mogłabyś widzieć w ciemności.
– Wy też widzieliście – to zabrzmiało jak wyrzut.
– Bo też jesteśmy Obdarzeni – kobieta miała niepewną minę. Wyraźnie nie rozumiała, dlaczego musiała jej to tłumaczyć.
Amara, boleśnie świadoma absurdu tej sceny, odwróciła się na pięcie w kierunku otwartej przestrzeni. Miała tego serdecznie dość.
– Odwalcie się ode mnie – mruknęła i zrobiła krok naprzód, lecz natychmiast zakręciło jej się w głowie. Zatoczyła się na rosnące obok karłowate drzewko. Kilka osób z niepokojem rzuciło się w jej stronę.
Amara osunęła się na ziemię. Ostatnią jej myślą, zanim zemdlała, był widok przerażonego spojrzenia jej brata. Gdzie on teraz był?
Znowu zapadła ciemność.
* * *
Tym razem pobudka była o wiele przyjemniejsza; komfort wygodnego łóżka o niebo przewyższał leżenie na zimnych kamieniach. Dopiero co zaczął się lipiec, więc Amara miała na sobie tylko bluzkę z krótkim rękawem i dżinsową spódniczkę. Jednak tutaj – gdziekolwiek to było – najwyraźniej pogoda nie respektowała zasad pór roku. Było chłodno, jak wczesną wiosną. Na szczęście miękka pierzyna, którą jej dano, skutecznie chroniła ją przed zimnem.
Amara szczelniej otuliła się kocem i rozejrzała się dookoła.
Oprócz niej w pokoju nie było nikogo. Przejmujący chłód bił od kamiennych ścian, w większej części nagich. Mimo że w kominku w sąsiednim rogu trzaskał ogień, to wcale nie było dzięki niemu cieplej. Jedynym efektem jego istnienia była odbijająca się od ścian pomarańczowa poświata. Amara zauważyła pięć kaganków, ale żaden z nich nie został zapalony. Czy w tym miejscu wszędzie musiał panować półmrok?
Wstała, ale gdy tylko odrzuciła koc, zrobiło jej się tak zimno, że natychmiast owinęła się nim z powrotem. Po krótkim namyśle doszła do wniosku, że najlepiej będzie zrobić z niego rodzaj togi. Jej sandały stały koło łóżka. Szybko wsunęła je na nogi i ruszyła w kierunku przeciwległej ściany. Minęła drewniany stół i odruchowo zajrzała do lustra po prawej stronie. Niedbale przygładziła włosy. Doprowadzi się do porządku, jak tylko wróci do domu; w końcu ta kobieta powiedziała, że nie będą jej tu trzymali.
Wreszcie znalazła się przed małym ołtarzykiem. Nie był tak wspaniale udekorowany, jak ten poprzedni, ale tu też wisiał portret tej samej kobiety o czarnych włosach. Kim ona była? Amara nie mogła skojarzyć jej z żadną znaną postacią, co wydało jej się dziwne, skoro ci ludzie najwyraźniej ją tutaj czcili. Tu też stały dwie świece, ale nie było kwiatów; białą różę po prostu namalowano w dłoniach kobiety. Jej spojrzenie było takie samo, jak na poprzednim portrecie: przenikliwe, ale jednocześnie w pewien sposób łagodne.
Dość tego. Trzeba poszukać Adriana i uciec stąd jak najszybciej. Amara nie wiedziała jednak, gdzie jej brat mógłby się znajdować. Może też gdzieś tu spał?
Skierowała się ku drzwiom, lecz gdy tylko je otworzyła, zamarła. W progu stała ta sama blada dziewczyna, którą Amara widziała wcześniej. W jednym ręku niosła jakieś ubrania, a drugą dłoń miała uniesioną w sposób, który sugerował sięganie po klamkę.
Po chwili milczenia odezwała się:
– O, już się obudziłaś?
– Mogę przejść? – spytała Amara, jako że dziewczyna stała jej dokładnie na środku drogi.
– A dokąd idziesz?
– Daleko stąd. Bez obrazy, oczywiście.
Dziewczyna zmierzyła ją wzrokiem, z zainteresowaniem przypatrując się technice udrapowania koca. Amara zmieszała się.
– Pożyczę go, jeśli nie masz nic przeciwko. Zimno mi.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że znowu nie mówiła po polsku. Zrobiła szybki rachunek w myślach. Mówiła biegle po angielsku, dość dobrze po niemiecku i miała też styczność z rosyjskim, ale to nie był żaden z tych języków. W takim razie skąd go znała?
– Chcesz iść w tym? No co ty – dziewczyna wykorzystała moment jej nieuwagi i lekko, acz stanowczo wepchnęła ją z powrotem do pokoju. – Przyniosłam ci ciepłe ubranie. W tym, co masz na sobie, faktycznie musi ci być zimno.
Położyła na łóżku szarą, wełnianą odzież. Amara usiadła na posłaniu, uważnie przyglądając się dziewczynie. Nieznajoma miała ciemne oczy, jak kobieta z portretu, a czarne włosy upięła w kok nad karkiem. Wyglądały na gęste i zadbane, więc szkoda było, że tak je ulizała. Była niska, trochę pulchna i wyglądała na młodszą od Amary. Mimo to, co ta ostatnia zauważyła z niewyjaśnioną urazą, miała większy i kształtniejszy biust niż jej własny.
– Jak masz na imię?
– Ania – odparła dziewczyna, na kuckach doglądając ognia. – Ale wszyscy mówią na mnie „Anusia”.
Skrzywiła się do kominka i powoli się podniosła.
– Nie dziwię się, że tu tak zimno. W sumie to dopiero niedawno rozpaliliśmy ogień i jeszcze nie nagrzał ścian.
– Ścian?
– No tak. To nie wiesz? – zdziwiła się Anusia. – W ścianach są rury z wodą. Jak się ją podgrzeje, to jest o wiele cieplej.
Amarze, wychowanej w erze kaloryferów i klimatyzacji, pomysł ten wydał się dość przestarzały. Nie zamierzała jednak narzekać, byle tylko zadziałało.
– Właśnie w takich chwilach żałuję, że nie ma tu pana Marka – dodała Anusia, jakby do siebie samej.
Amary nie ciekawiło, kim był pan Marek. Miała ważniejsze pytania.
– Kiedy będę mogła wrócić do domu?
– Kiedy chcesz. Tylko najpierw matka przełożona chce się z tobą zobaczyć. Nic wielkiego, ale wiesz, pojawiłaś się praktycznie znikąd, zrobiło się zamieszanie… Po prostu chce to wyjaśnić.
– Znaleźliście mojego brata?
– Brata? – powtórzyła zdziwiona Anusia.
– Adrian, mój brat. Powinien gdzieś tu być.
– Ja… nie jestem pewna, ale nic o tym nie słyszałam. Przyszliście tu razem?
Amarę przeszedł dreszcz na wspomnienie dziwnej ciemności i dłoni Adriana wyślizgującej się z jej ręki.
– Tak… jakby.
– Nie wiem, naprawdę nie wiem. Ale może pani Nastala ma jakieś informacje.
– W takim razie chcę z nią porozmawiać.
– Lepiej najpierw się przebierz. Na korytarzu wcale nie jest cieplej.
Amara przyznała jej rację. Anusia rozcierała dłonie.
– Poczekam na zewnątrz.
Gdy wyszła, Amara rozłożyła przyniesioną odzież i obrzuciła ją taksującym spojrzeniem. Wszyscy tutaj ubierali się dziwnie, jakoś tak… jak z filmu historycznego. Anusia też miała na sobie długą sukienkę, z rękawami lekko rozszerzanymi na końcach, ale jednak sięgającymi nadgarstków. Z drugiej strony, tego typu ubranie można było wytłumaczyć wszechobecnym zimnem.
Amara sądziła, że bez rajstop nawet w tak długiej spódnicy będzie jej chłodno, ale dostała też parę ciepłych, wiązanych podkolanówek. Nie mając innego wyboru, nałożyła na nie swoje sandały. Obszerną bluzkę kilkukrotnie przewiązała w talii przyszytymi paskami. Następnie, po krótkim zastanowieniu, złożyła swoje własne ubranie w schludną kostkę. Jeszcze raz przygładziła włosy przed lustrem i wyjrzała z pokoju. Anusia czekała na nią, oparta o ścianę.
– Już?
– Tak, chodźmy.
Po drodze Amara rozglądała się uważnie. Przypomniała sobie słowa nieznajomej kobiety o kapłanach. Rzeczywiście wyglądało na to, że z jakiegoś niewyjaśnionego powodu znalazła się w świątyni. Wrażenie to potęgowało się szczególnie na widok stojących wszędzie posągów. W niektórych z nich Amara rozpoznała kobietę z portretów.
– To tu.
– Co…? Ach, tak…
Anusia grzecznie zapukała i otworzyła drzwi. W rozległym gabinecie pod oknem stała ta sama kobieta, która poprzednio rozmawiała z Amarą. Teraz na jej widok uśmiechnęła się łagodnie, choć powściągliwie. Trzy inne kobiety i dwóch mężczyzn, którzy jej towarzyszyli, wbili wzrok w nieznajomą. Amara poczuła się nieswojo.
– Witaj. Jak widzę, czujesz się już lepiej.
– Trochę.
– Usiądź, chcę z tobą pomówić.
Amara niepewnie skorzystała z zaproszenia. Kobieta zajęła fotel za szerokim biurkiem, naprzeciw niej.
– Nazywam się Nastala i jestem przełożoną tej świątyni. Jak masz na imię?
– Amara.
– Czy możesz mi powiedzieć, jak się tu znalazłaś?
Strych babci Haliny. Dziwna kula, niedbale przykryta chustą. Jeden przypadkowy dotyk i nagła ciemność. Zaskoczenie na twarzy Adriana i strach w jego oczach, chaos w jej umyśle. Szybko złapali się za ręce, bo niespodziewanie jakaś niewidzialna siła zaczęła ich od siebie odpychać. Wspólne wysiłki na nic się nie zdały i po chwili palce Amary wyśliznęły się z uchwytu brata. Usłyszała tylko, że ją wołał, więc również krzyknęła do niego parę razy. Niestety, zaraz później poszybowali w dwie różne strony i stracili się nawzajem z oczu. A potem… potem już ołtarz, i kaganki, i pościg świątynnymi korytarzami.
– …Nie – powiedziała Amara zrezygnowanym głosem.
Na ułamek sekundy brwi kobiety podskoczyły w górę.
– Nie?
Dostrzegłszy niebezpieczny błysk w jej oczach, Amara szybko dodała:
– Nie, bo nie mam zielonego pojęcia, skąd się tu wzięłam. Ja nawet nie wiem, co to za miejsce.
Kobieta spojrzała na nią z zaskoczeniem.
– Sądziłam, że to tylko jakiś głupi żart.
– Naprawdę nie wiem.
– To Antea – wyjaśniła Nastala uprzejmie.
– Co to jest Antea? – Amara zmarszczyła brwi. Jej rozmówczyni zacisnęła usta.
– Bardzo nie lubię, jak ktoś ze mną pogrywa.
– Nie pogrywam z panią! I chcę się wreszcie dowiedzieć, gdzie jestem i jak się tu dostałam.
Przestraszona Anusia wodziła wzrokiem od jednej do drugiej. Jednak po chwili milczenia matka przełożona doszła do wniosku, że Amara rzeczywiście niczego nie udaje.
– Antea – zaczęła powoli – to główna świątynia Wielkiej Dafiry. Wiesz, kim jest Wielka Dafira, prawda?
– Nie. To ta kobieta z portretu przy ołtarzu?
– Nastala, diene – odezwała się jedna z kobiet i pochyliła się do przełożonej. Powiedziała do niej coś w tym niezrozumiałym dla Amary języku. Nastala ponownie zwróciła wzrok na dziewczynę.
– Podobno uderzyłaś się w głowę. To prawda?
– No… tak – guz jeszcze do tej pory boleśnie dawał o sobie znać.
– Widzisz… – kobieta pochyliła się w jej stronę ze współczującą miną. – Prawdopodobnie w wyniku urazu doznałaś chwilowej amnezji. Oczywiście, to minie – zapewniła ją szybko. – Duneva ma świetnych lekarzy. Zresztą, niedługo powinien zjawić się tu ktoś, kto na pewno jakoś ci pomoże.
– Przecież ja nie mam żadnej amnezji! Wszystko pamiętam!
– Wybacz, ale żeby nie wiedzieć tak podstawowych rzeczy… To z pewnością amnezja.
– Nieprawda! Pamiętam…
Wszystko. Ciemność, Adriana, strych babci… wszystko.
Amara spojrzała na kobietę z groźbą w oczach.
– Gdzie jest Adrian?
– Jaki Adrian?
– Adrian, mój brat. Byliśmy razem. Gdzie on jest?
Matka przełożona wpatrywała się w nią z zaskoczeniem.
– Zapewniam cię, że nie znaleźliśmy żadnego chłopca.
– To niemożliwe! On musi tu być.
– Moja droga, czy jesteś pewna, że nie rozdzieliliście się po drodze? Może poszedł gdzie indziej, w końcu to stolica i jest wiele…
– Adrian nigdzie nie poszedł! Nie… nie rozdzieliliśmy się.
Lepiej było nie dopuszczać do siebie tej myśli. Jednak spojrzenia wszystkich obecnych mówiły same za siebie. Nikt tu nawet nie słyszał o Adrianie. Do Amary powoli zaczęło docierać, że być może jej brata wcale tu nie ma… i nigdy nie było.
– Myślę, że coś ci się pomieszało – stwierdziła kobieta łagodnie. – Ale, jak już mówiłam, to minie. Wszystko sobie przypomnisz i będzie dobrze.
W głowie Amary zapaliła się ostrzegawcza lampka. Wstała i gwałtownie się cofnęła, co sprawiło, że jej krzesło odjechało o pół metra w tył.
– Nie! – wycelowała palec prosto w Nastalę i potrząsnęła nim groźnie. Dwaj mężczyźni poruszyli się, nie spuszczając jej z oczu, ale nie zaatakowali.
Amara ogarnęła pomieszczenie zrozpaczonym wzrokiem.
– Nie – pokręciła głową. – To wam się nie uda. Nie pozwolę zrobić sobie prania mózgu. Nie wiem, kim jesteście i jak mnie tu ściągnęliście, ale macie mnie odesłać z powrotem, jasne? Mnie i Adriana! Mam was wszystkich dość!
Nikt jej nie przerywał. Wszyscy słuchali w osłupieniu.
– Na początku mnie ścigacie, potem niby jesteście mili, ale w końcu i tak wiadomo, o co chodzi! Od razu widać, że to sekta, z tym waszym dziwnym językiem, dziwnymi sukienkami i tą jakąś Dafirą, którą czcicie! Jesteście zdrowo pojebani i ja w to nie wchodzę!
Amara odwróciła się ze stanowczym zamiarem opuszczenia zebranych, ale mężczyźni byli szybsi. W mgnieniu oka zagrodzili jej drogę. Amara ze złości pominęła fakt, że każdy z nich był dwa razy większy od niej, i rozkazała szorstko:
– Wypuśćcie mnie!
Sięgnęła do klamki. Jeden z mężczyzn złapał ją za rękę, ale zanim zdążył zrobić cokolwiek innego, powstrzymał go głos Nastali.
– Spokojnie, Lain, to nie będzie konieczne.
Lain puścił Amarę. Obaj mężczyźni rozluźnili się, ale nadal stali tak, aby dziewczyna na pewno nie mogła przejść. Amara odwróciła się ze złością. Spojrzenie kobiety przewiercało ją na wylot.
– Nie jesteśmy żadną sektą. Tym „dziwnym językiem” posługujesz się również ty, choć nie pojmuję, jak możesz mówić we wspólnej, a nie rozumieć soennejskiego. I, o ile zdążyłam się zorientować, ty również jesteś Obdarzoną Wielkiej Dafiry, więc również musisz ją czcić.
Amara nie wiedziała, co odpowiedzieć. Czuła się jak w potrzasku.
– Wypuśćcie mnie – odezwała się żałośnie. – Chcę wrócić do babci. Czemu mnie tu ściągnęliście?
– Nikt cię tu nie ściągnął. Sama wtargnęłaś na teren świątyni.
– Tak, jasne. Może nie rozumiem bajeru z ciemnością, ale potem obudziłam się już tutaj. Jakoś sobie nie przypominam, żebym przyszła tu celowo. I nie mam żadnej głupiej amnezji, tego mi nie wmówicie.
Kobieta zmrużyła oczy.
– Czego z ciemnością?
Nagle odezwała się Anusia, wpatrując się w Amarę jak w transie.
– Jak to wyglądało?
– Co?
– Ta ciemność. Co się stało?
– Ja… ja nie wiem – odparła Amara, zdezorientowana zmianą tematu. – To wy chyba powinniście wiedzieć, nie? To wasza robota!
– Zostałaś wciągnięta – mówiła Anusia, jakby recytowała fragment wyuczonego tekstu. – Dotknęłaś ciemnej kuli, w której kłębił się dym. Nagle wszystko zniknęło, a potem… potem byłaś już tutaj.
– No… no tak, mniej więcej – zgodziła się Amara.
Zapadła pełna konsternacji cisza. Wszyscy wpatrywali się w Amarę, która pod ciężarem ich spojrzeń zaczęła odczuwać niepokój.
– Co?
Nikt nie odpowiedział. Niepokój Amary wzrastał.
– No co?
Tu działo się coś bardzo dziwnego. Nastala patrzyła na nią, jakby właśnie zobaczyła ją po raz pierwszy. Spojrzenie Anusi przepełnione było lękliwą fascynacją. Towarzyszące matce przełożonej kapłanki miały szeroko otwarte oczy, w których czaiła się nieufność. Wszystkie były poważne.
Aż wreszcie ze strony jednej z nich do zagubionej Amary dotarł cichy głos: Jest od Schetego…
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
– Co wyście sobie znowu ubzdurali?!
– Pochodzisz z Ziemi – powiedziała Nastala. Amara sarkastycznie prychnęła.
– Tak?
– Tak czy nie?
Amara zmrużyła oczy, zastanawiając się, czy kobieta rzeczywiście pytała poważnie.
– No… a wy skąd jesteście? – spytała, zawieszając głos w sposób sugerujący łatwą odpowiedź.
– My jesteśmy stąd – kobieta ignorowała jej jawnie obraźliwy ton.
– Stąd. Czyli też z Ziemi.
– Tu nie jest Ziemia.
– A co tu jest, jeśli można wiedzieć?
– Hasta Mante, świat Pięciorga.
– Aha. Dobra, niech wam będzie, Hasta Mante. Co to za państwo? Jak rozumiem, nie Polska?
– Soenna.
– Soenna. A miasto? To stolica, tak?
– Duneva.
– Super. A królową jest Dafira?
– Wielka Dafira – powiedziała powoli Nastala – jest boginią, Najstarszą z Pięciorga, patronką i założycielką Soenny.
Amara zamilkła. Wydało jej się bardzo dziwne, że nadal nikt nie skarcił jej za bezczelność. To niewiarygodne, aby siedząca przed nią kobieta do tego stopnia tolerowała jej zachowanie. I te jej odpowiedzi… Brzmiały tak, jakby to wszystko zostało starannie przemyślane. Amara przypuszczała, że gdyby zapytała o system edukacyjny w Soennie, uzyskałaby szczegółowe wyjaśnienia. Istniały zatem dwie możliwości: albo to wszystko było prawdą – co zdawało się absurdalne – albo miała do czynienia z oszustwem doskonale dopracowanym. Rozejrzała się po obecnych. Dlaczego odkrycie jej pochodzenia zszokowało ich do tego stopnia, że stali się nieczuli na wszelką krytykę?
– A kim jest Schete?
Wszyscy poruszyli się niespokojnie. Amara zauważyła, że kobieta, którą wtedy usłyszała, lekko otworzyła usta.
– Pani – wskazała na nią. – Pani powiedziała, że jestem od Schetego. Co to znaczy?
Ta spojrzała na przełożoną.
– Ja… Nastala, diene…
– Wiem – uspokoiła ją Nastala i zwróciła się do Amary. – Być może usłyszałaś coś takiego, ale… – nagle jakby zwątpiła. – Tutaj, teraz?
Amara przytaknęła. Znów poczuła się dziwnie.
– Przed chwilą. Może nie powiedziała tego zbyt głośno, ale chyba wszyscy słyszeli. W ogóle, czy to ważne, kto słyszał, a kto nie?
– Owszem, ważne. Oczywiście, oprócz ciebie, każdy z nas słyszał o Schetem. Ale akurat dzisiaj, w tym pokoju i w tej rozmowie…
Spojrzała Amarze prosto w oczy. Długo, przenikliwie.
…nikt o Schetem słowem nie wspomniał.
Jej usta nie poruszyły się.
Amara zamrugała parę razy, nie wiedząc, czy ufać oczom, czy uszom. Zdecydowała się wezwać na pomoc Anusię.
– Słyszałaś to?
– Co?
– No, to co właśnie powiedziała.
Dziewczyna pokręciła głową z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Nikt nic nie powiedział.
– Jak nie? Wyraźnie przecież…
– A więc jednak usłyszałaś mnie, Córko Dafiry.
Anusia głośno wypuściła powietrze. Amara spojrzała na Nastalę.
– Mam na imię Amara i nie jestem córką żadnej waszej Dafiry.
– Och, oczywiście, że nie dosłownie – matka przełożona z zainteresowaniem mierzyła ją wzrokiem. W jej oczach pojawił się pewien szacunek. – To określenie oznacza, że jesteś Naznaczoną z jej ramienia.
– Dość. Nie wiem, jak to robicie, ale…
– Czytasz w myślach – przerwała jej Nastala. – Widzisz w ciemności. Jak to wytłumaczysz?
– Eee… – zająknęła się. No właśnie, jak? – No… nie wiem, ale…
– Na Ziemi tego typu umiejętności nie mają racji bytu. Ale tutaj już tak, szczególnie jeśli jesteś Obdarzona.
Amara skuliła się w sobie. Tego już było za wiele.
– Chcę wrócić do domu – oznajmiła żałośnie.
– To może być trudne – odparła Nastala. W jej głosie wyraźnie dało się słyszeć współczucie.
– Dlaczego? Powiedziała pani, że mogę stąd wyjść, kiedy chcę.
– Nie wiedziałam, że jesteś Córką Dafiry. Potrzebujemy cię tutaj. Poza tym, w obecnej sytuacji nie możemy bezpiecznie odesłać cię na Ziemię.
– Nie obchodzi mnie to! Chcę znaleźć brata i wynieść się stąd!
– Nie mamy pojęcia, gdzie jest twój brat.
– To go znajdźcie!
Amara usiadła na poprzednio zajmowanym krześle. Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się z bezsilnej złości.
Po minucie grobowej ciszy zapytała przez łzy:
– Więc co, jestem teraz waszym więźniem?
– Nie – Nastala pokręciła głową. Szukała odpowiedniego słowa. – Jesteś teraz… naszą przełożoną.
Amara westchnęła i rozpłakała się jeszcze bardziej.