Hasta Mante: Naznaczeni - Prolog - Zeszyty Maryny
Menu Zamknij

Hasta Mante: Naznaczeni – Prolog

W swoim piętnastoletnim życiu Nalina nie doświadczyła niczego gorszego niż stanięcie oko w oko z mężczyzną trzymającym w ręku zakrwawiony pas najwyższej kapłanki, który niecałą godzinę temu oddała swojej przyjaciółce.

Calli była pewna, że fortel wypali. Jak wszyscy doskonale wiedziała, że napastnicy przyszli po Nalinę – szczególnie że zaledwie poprzedniego dnia odebrano ostrzeżenie o spodziewanym ataku. Niestety na ucieczkę okazało się już za późno i bezpieczeństwo Naliny zawisło na włosku. Dlatego gdy wróg wtargnął do świątyni Æriel, Calli wymusiła na Naznaczonej oddanie pasa. Nieprzyjaciel nie wiedział, jak wygląda Córka Yaei – wyróżniał ją jedynie strój. Przebieranka naprawdę miała szansę ją ocalić. Tym samym jednak pogrążyłaby samą Calli, więc Nalina absolutnie nie chciała się zgodzić. Przepychanka trwała dobre kilka minut.

– Do jasnej cholery! – złościła się Calli. – Masz robić, co ci mówię! Jesteś Naznaczoną i choćby nie wiem co, masz przeżyć i stąd uciec. Schete może sobie wsadzić tę swoją napaść. Masz robić, co każę, bo masz się uratować!

Wreszcie roztrzęsiona Nalina dała się przekonać. Raz po raz ocierając wilgotne oczy, odwiązała pas i przekazała go przyjaciółce.

Myliły się jednak co do stanu wiedzy napastników, którzy, jak się okazało, doskonale wiedzieli, kogo szukać. Rumiana, rudowłosa Calli nie mogła udawać bladej, wychudzonej Naliny o iście tretejskich rysach i cienkich, ciemnych warkoczykach.

Nie wiadomo było, czy krew na pasie należała do Calli, czy do jej chłopaka Atara, który wraz z nią próbował stawić czoła nieprzyjacielowi. Nalina nie miała jednak wątpliwości, że zginęli oboje.

Skuliła się na podłodze, bo nie miała nawet siły na to, żeby uciec przed nacierającym na nią mężczyzną. Wokół niej rozbrzmiewały wrzaski bólu i desperackie nawoływania. Dźwięk odbijał się echem od ścian przestronnych korytarzy, wywołując u niej dreszcz przerażenia. Napastnik wyciągnął rękę w jej stronę. Nalinę, choć miała na zawołanie całą magię Wielkiej Yaei, doszczętnie zamroczył paraliżujący strach. Zacisnęła powieki.

Na chwilę świat wokół niej się zatrzymał. Po kilku sekundach otworzyła oczy, bo nic się nie wydarzyło i nabrała nadziei, że może jednak to wszystko było tylko sennym koszmarem. Choć nadzieja ta okazała się złudna, to przynajmniej nadeszło wybawienie.

Élednis, jej mentor, syn poprzedniej Naznaczonej i najpotężniejszy kapłan w całej świątyni, stał tuż obok niej, a siedzący mu na barkach orzeł majestatycznie rozkładał skrzydła. Napastnik zaś charczał, na próżno usiłując z powrotem zamknąć rozdartą szponami szyję.

– Uciekaj stąd – rozkazał Élednis swoim głębokim, spokojnym głosem.

Nalina znalazła w sobie siłę, aby poderwać się z podłogi. Pognała w przeciwną stronę, nie oglądając się za siebie. Élednis sobie poradzi. Ona zaś musiała znaleźć Inegę, a potem dotrzeć do najbliższego wyjścia.

Im dłużej biegła barwnie malowanymi korytarzami, tym bardziej miała wrażenie, że wszystko zlewa się w jednolitą jasną przestrzeń. Stojące pod ścianami posągi zaczynały wyglądać tak samo, a misterne zdobienia na sklepieniu stawały się płaskie i bez wyrazu. Doniczkowe rośliny, kolorowe kandelabry, mahoniowe drzwi – wszystko to śmigało Nalinie gdzieś na peryferiach pola widzenia, podobne do smug pędzla ozdabiających malowaną wazę. W miarę pokonywanego dystansu obrazy przed jej oczami przemykały coraz prędzej. Obdarzeni Wielkiej Yaei odznaczali się niebywałą szybkością, a obecna sytuacja wymagała wykorzystania tej umiejętności w stu procentach.

Nalina z trudem wyhamowała przed załomem korytarza, gdy usłyszała dźwięki rozmowy zbyt spokojnej, żeby mogła toczyć się między świątynnymi kapłanami. Była to rozmowa ludzi, którzy nie martwili się o zwycięstwo, a zresztą mówiono chyba po soennejsku.

Ostrożnie wyjrzała zza rogu, przytrzymując szerokie spodnie swojej szaty, aby nogawki nie wychyliły się zbytnio i ruchem nie zdradziły jej obecności. Ujrzała kilku mężczyzn otaczających kogoś, kto musiał być ich dowódcą. Człowiek ten był wysoki i barczysty, o sięgających ramion ciemnoblond włosach. Jego granatowa, skórzana kurtka, obosieczny topór na plecach i długi miecz przy pasie przywodziły na myśl najemnego bandytę. Już samo to mogło przyprawić o dreszcze, ale Nalinę najbardziej przeraziła twarz mężczyzny. Ogorzała, poznaczona licznymi, głębokimi bliznami, z których najdłuższa przebiegała przez lewy policzek, oraz błękitne oczy, groźnie obserwujące otoczenie spod grubych brwi.

Nagle usłyszała swoje imię. Szybko schowała się z powrotem za róg i podniosła wzrok na sklepienie. Głos Inegi był przytłumiony, ale niewątpliwie dochodził z piętra wyżej. Ostrożnie, aby nie zwrócić niczyjej uwagi, przemknęła korytarzem w stronę krętych schodów.

Nie zauważyła, że soennejska rozmowa przycichła.

Wbiegła na górę. Piętro było dziwnie puste. Nalina miała ogromną nadzieję, że intruzi po prostu jeszcze tu nie dotarli.

– Inega, gdzie jesteś? – Starała się przesadnie nie podnosić głosu, a jednocześnie być wystarczająco słyszalną. Udało się. Kilkanaście metrów od niej drzwi trzasnęły o ścianę i z komnaty wypadła kobieta w średnim wieku z długim, siwiejącym warkoczem.

– Nalina! Nareszcie jesteś!

Nalina podbiegła do niej i rzuciła jej się w ramiona. Inega przytuliła ją i pogłaskała po głowie.

– Jak dobrze, że nic ci nie jest! Musimy stąd uciekać, chodź, szybko. Na dół i którymś z tylnych wyjść…

– Nie da rady. – Nalina kręciła głową. – Pod schodami stoją ludzie Schetego i…

Zamilkła. Dopiero teraz je usłyszała. Ciężkie, zdecydowane kroki.

– Szybko, tutaj! – Inega pociągnęła dziewczynę do najbliższej komnaty.

Wiedziały jednak, że nie było już dla nich ucieczki. Kroki na chwilę ucichły, ale zaraz ponownie zaczęły się zbliżać. Drzwi po obu stronach korytarza kolejno trzaskały, gdy napastnicy przetrząsali pomieszczenia.

– Zaraz tu będą. – Inega gorączkowo rozglądała się dookoła. W końcu dostrzegła to, czego szukała: masywny, wysadzany klejnotami świecznik stojący na stole. Chwyciła go i podeszła do okna.

– Co robisz?

Inega wzięła szeroki zamach i doszczętnie rozbiła kolorowy witraż. Na korytarzu drzwi przestały trzaskać. Oczywiście hałas zdradził ich kryjówkę, ale to już nie miało znaczenia.

– Uciekaj. – Inega chwyciła Nalinę za rękę i zaciągnęła ją do okna. – Ja sobie poradzę, to ty jesteś najważniejsza.

Nalinie stanął przed oczami zakrwawiony pas kapłański.

– Nie ma mowy! Zabiorę cię ze sobą. Uciekniemy razem.

– Nie żartuj, nie udźwigniesz mnie.

– Zejdziemy po ścianie.

– Dobrze wiesz, że nie damy rady. Złapią nas obie. A tak przynajmniej ty się uratujesz. No już. – Inega lekko popchnęła ją ku oknu. – Proszę cię. Jakoś to będzie, z pomocą Wielkiej Yaei.

Nalina niepewnie wyjrzała na zewnątrz. Pogoda jej sprzyjała: bezchmurne niebo, lekki wietrzyk, przyjemna temperatura. Przy takich warunkach mogłaby bez problemu dolecieć nawet poza granice puszczy Agne. Jednak aby to zrobić, musiałaby zostawić Inegę.

Czas na zastanawianie się dobiegł końca. Drzwi do komnaty stanęły otworem.

Inega zareagowała błyskawicznie. W ułamku sekundy była już przy pierwszym z mężczyzn. Zanim zdążył ją zauważyć, chwyciła jego miecz i z rozmachem poderżnęła mu gardło. Drugiemu chciała zatopić ostrze w brzuchu, lecz znalazła się w mocarnym uścisku kolejnego napastnika, który wykręcił jej ramię tak, że z okrzykiem bólu upuściła miecz.

Mężczyzna w niebieskiej kurtce wysunął się naprzód. Jego wzrok napawał Nalinę dziwnym niepokojem.

– Wybierałaś się gdzieś, Córko Yaei?

Nalina się cofnęła, kładąc jedną dłoń na parapecie okna. Była szybsza niż oni. Mogła natychmiast wzlecieć w górę przez okno i tyle by ją widzieli. I powinna była to zrobić, bo od jej przetrwania zależał nie tylko los świątyni. Z chwilą, gdy została Córką Yaei, jej życie przestało należeć tylko do niej. Teraz była symbolem, łączniczką z boginią, najważniejszą osobą w całej Tretii. Nie mogła się narażać.

Napastnik wzmocnił uchwyt na ramieniu Inegi, która zacisnęła zęby, aby tylko nie dać swojej podopiecznej pretekstu do poddania się.

– Oczywiście, możesz uciec – mówił ochrypłym głosem mężczyzna w niebieskiej kurtce. – Ale jeśli to zrobisz, to ten oto Baid skręci kark tej oto Służebnej.

Zapadła cisza. Wydawało się, że mężczyzna w skupieniu czeka na jej decyzję. Nalina nie wiedziała dlaczego. W tej sytuacji mogła przecież wybrać tylko jedną drogę. Przezwyciężając strach, spojrzała napastnikowi w oczy.

– Poddam się, jeśli przysięgniecie, że nic jej się nie stanie.

Inega wydała z siebie zduszony krzyk. Mężczyzna wyraźnie się rozchmurzył.

– No i fajnie, to akurat mogę ci obiecać. To co, dobiliśmy targu?

Nalina nerwowo pokiwała głową.

– Świetnie. – Skinął na jednego ze stojących za nim wojowników. – Załóż im kajdany.

Napastnik podszedł do Naliny z dwiema grubymi bransoletami. Ujął jej dłoń i przyłożył ją do oszklonej komory na wierzchu jednej z obręczy.

– Potrzebna mi cząstka twojej mocy – powiedział.

Nalina wiedziała, o co mu chodziło. Lekko poruszyła palcami i szklana komora wypełniła się zieloną substancją, na wpół płynem, na wpół gazem. Mężczyzna podsunął jej następną bransoletę. Kiedy już obie były naładowane mocą Yaei, jedną z nich założył Nalinie, a z drugą podszedł do Inegi. Gdy tylko obręcz znalazła się na jej przegubie, Nalina poczuła się dziwnie osłabiona. Dyskretnie poruszyła dłonią, ale nic się nie stało. Wyglądało na to, że bransoleta blokowała jej moc.

Mężczyzna przytrzymujący Inegę musiał siłą nadstawić jej ramię, aby można było założyć jej bransoletę, ale gdy miał już pewność, że kobieta nie mogła użyć swoich zdolności, całkowicie ją puścił. Inega przez chwilę nieporadnie stała w miejscu, zdezorientowana efektem działania nietypowych kajdan. Odwróciła się do Naliny. Córka Yaei pociągnęła nosem i odwróciła wzrok. Nie mogła wytrzymać spojrzenia tak przepełnionego żalem i rezygnacją.

W końcu Inega podeszła do niej i objęła ją ramieniem. Nikt nie zaprotestował; z bransoletami na rękach i tak nie mogły im w żaden sposób zaszkodzić. Obie bez słowa pozwoliły wyprowadzić się z komnaty. Przechodząc przez korytarz świątyni do głównego wyjścia, minęły martwe ciało Élednisa przykryte wielkim orlim skrzydłem. Nalina odwróciła głowę, tłumiąc szloch i poczucie winy, które wkradało się do jej serca już od godziny, a teraz uderzyło z całą mocą. Jej przyjaciele zginęli w bezskutecznej obronie świątyni, a ona, niby najwyższa kapłanka, nie potrafiła zrobić nic, żeby temu zapobiec. Teraz więc musiała ufać, że pozostali Naznaczeni staną na wysokości zadania. Że nie będą tak bezużyteczni jak ona i że uratują Hasta Mante przed inwazją Schetego.

———-

Czytaj dalej! -> Rozdział I