Dziewczyna z białą różą - Zeszyty Maryny
Menu Zamknij

Dziewczyna z białą różą

Data publikacji: 2019-04-29

W niewielkim, staroświecko urządzonym pokoju znajdowały się tylko dwie kobiety. Siedziały na haftowanych fotelach po dwóch stronach okrągłego stolika. Jedna miała krótkie, czarne jak heban włosy, w których gdzieniegdzie prześwitywały śnieżnobiałe pasemka. Ubrana była w równie czarną suknię z długimi, obszytymi koronką rękawami. Rękawy te pół godziny wcześniej zostały lekko podwinięte, jako że kobieta pilnie zajmowała się układaniem piramidki z klocków. Jej towarzyszka, odziana w rodzaj greckiej togi, przypatrywała się temu z niejakim rozbawieniem. Kąciki jej ust nieznacznie drgały za każdym razem, gdy kolejny klocek lądował na szczycie poprzedniego. W końcu obserwatorka przekrzywiła głowę, co sprawiło, że jej gęste, ciemnorude włosy zalśniły w promieniach słońca.
– Robisz to od tylu lat, a ja nadal nie mam dosyć.
– Dosyć czego? – zapytała spokojnie jej przyjaciółka, nie przerywając swojego zajęcia.
– Obserwowania, jak ze skupieniem układasz te klocki. Jakoś tak… jest to dla mnie wciągające.
– Gdyby nie było wciągające, to przecież sama bym tego nie robiła – kobieta westchnęła i zwieńczyła swoją budowlę ostatnim zielonym sześcianikiem. Omiotła spojrzeniem stolik i z aprobatą kiwnęła głową. Potem odchyliła się do tyłu w miękkim fotelu i rozsiadła się w nim wygodnie.
Jej przyjaciółka obserwowała ją przez chwilę. Zmarszczyła brwi.
– Nie wyglądasz najlepiej.
– Jestem trochę zmęczona, to wszystko.
– Na pewno?
Kobieta potarła czoło dłonią.
– Nic mi nie będzie. Przecież nie umrę.
– Prawda – brwi jej rozmówczyni powędrowały w górę, okazując uznanie temu dowcipowi. – Ale czy nie możesz zrobić sobie wolnego?
– Myślisz, że mogę iść na urlop ot, tak? – kobieta westchnęła i niedbale odgarnęła grzywkę z twarzy. Mimo stanowczego tonu głosu rzeczywiście sprawiała wrażenie wykończonej. – Czy ty w ogóle wiesz, co by się wtedy stało? Jestem jedyną osobą kwalifikującą się do tej pracy!
– Ja też jestem jedyną osobą kwalifikującą się do pracy, którą wykonuję, i jakoś problemu nie ma.
– Tak, tylko że nic wielkiego się nie stanie, jeśli ludzie nie będą się zakochiwać przez jakiś czas. Natomiast jeśli nie będą umierać… no, to może być trochę gorzej.
– Myślisz, że tak po prostu odchodzę na kilka dni, kiedy robię sobie wolne? – jej przyjaciółka zamrugała ze zdziwieniem. – Przecież możemy przenieść moc na kogoś innego.
Druga kobieta uniosła się w fotelu z wyraźnym zainteresowaniem.
– Naprawdę?
– Tak. Odkryłam to niedawno, ale już zdążyłam skorzystać ładnych parę razy.
– I kto jest twoim powiernikiem?
– Afrodyta, oczywiście – kobieta pochyliła się do przodu i spojrzała przyjaciółce w oczy. – Więc? Co byś powiedziała na tydzień wakacji? Wystarczy, że oddasz komuś moc, aby zajął się twoją pracą, a ty wreszcie będziesz mogła odpocząć. Wyruszyć na wielką przygodę – mrugnęła filuternie.
– Czy ja wiem…
– Spróbuj, nie pożałujesz.
Na twarzy drugiej kobiety pojawił się grymas sceptycyzmu, ale po chwili zawołała w przestrzeń:
– Moira!
Krótki świst powietrza i u jej boku zmaterializowała się chuda dziewczyna o długich, czarnych włosach
– Tak, pani?
Jej pracodawczyni popatrzyła na nią spokojnie.
– Jesteś mi potrzebna.

* * *

Następnego dnia ta sama czarnowłosa kobieta przechadzała się spokojną, wiejską dróżką. Swoje zwykłe ubranie, za radą przyjaciółki, zamieniła na ciemną sukienkę z białym fartuszkiem. Na głowie miała jasną chustkę, mającą chronić ją przed niemiłosiernie przygrzewającym słońcem. Czuła się niepewnie w takim odzieniu, ale przecież jej codzienna suknia nie nadawała się do takich… eskapad.
Szła powoli, rozglądając się na wszystkie strony z ciekawością i wsłuchując się w łagodny szum poruszanych wiatrem zbóż. Miła odmiana od jej raczej ponurej codzienności. Zapach natury działał kojąco na jej zmęczony umysł… do czasu, gdy wyczuła inną woń. Daleko po lewej stronie drogi ujrzała duży budynek, z którego dobiegało niewyraźne gęganie. Ani chybi źródło nieprzyjemnych doznań.
Zboczyła na prawą stronę i odwróciła głowę, żeby uchronić nos przed dalszymi katuszami. Wtedy właśnie jej wzrok zatrzymał się na nieruchomej postaci, siedzącej w małym sadzie nieopodal niej. Postać ta zajmowała niski taboret ustawiony przed dużymi sztalugami. Dokładniejsze przyjrzenie się pozwoliło stwierdzić, że malowanie wcale nie odbywało się na płótnie, ale… na desce.
Zaciekawiona kobieta podeszła bliżej. Malarz, młody mężczyzna o ciemnych, rozczochranych włosach, od razu ją zauważył.
– Dzień dobry – przywitał się uprzejmie, skinął jej głową i powrócił do malowania.
Kobieta była zaskoczona jego nonszalancją – spotkania z nią rzadko odbywały się tak spokojnie – i dopiero po chwili przypomniała sobie, że przecież w tym ubraniu nie była rozpoznawalna.
– Dzień dobry – odparła więc z nadzieją, że mężczyzna nie zauważył jej wahania.
Po dłuższej chwili, gdy żadne nie ruszyło się z miejsca, malarz zapytał:
– Pewnie zastanawia się pani, dlaczego maluję na desce, a nie na płótnie?
– Nie. Przecież jest i taka gałąź sztuki. Malarstwo tablicowe, nieprawdaż? Technika zapoczątkowana w średniowieczu.
Teraz to na niego przyszła kolej się zdziwić. Spojrzał na nią ze zdumieniem; pędzel prawie wypadł mu z dłoni.
– Skąd pani to wie?
– Eee… – szybko! Trzeba improwizować! – Mój ojciec się tym interesował.
– Naprawdę?
– Nie wierzy mi pan?
– Wierzę – zapewnił ją natychmiast. – Po prostu jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś, kto by się na tym znał.
– Zaraz tam znał – machnęła ręką, chociaż mogła mu wymienić wszystkich malarzy, którzy posługiwali się tą techniką… a przynajmniej mogła znaleźć ich listę w swoim rejestrze. – Ja po prostu bardzo lubię malarstwo tablicowe.
To akurat była prawda. Swego czasu kolekcjonowała co wybitniejsze dzieła średniowieczne, ale w końcu nie miała ich gdzie pomieścić i zaprzestała dalszego zbierania. Zamiast tego niedawno zaopatrzyła się w leksykon malarstwa tablicowego, który zajmował o wiele mniej miejsca, będąc jednocześnie znacznie bardziej treściwym. Oprócz zdjęć znajdowały się w nim szczegółowe informacje dotyczące okoliczności powstania poszczególnych dzieł. Raz prawie zaniedbała swoje obowiązki, zaczytawszy się w opisie portretu pewnej księżniczki. Ale w końcu zdążyła na czas. Nie wybaczyłaby sobie spóźnienia.
Twarz mężczyzny rozjaśnił uśmiech.
– No proszę, kto by się spodziewał, że kiedyś jednak spotkam kogoś takiego. No, skoro tak – podniósł się z krzesła – to zapraszam do mnie na herbatę i na pogawędkę. Oczywiście, jeśli ma pani czas.
Zaskoczona nagłym zaproszeniem, zdołała tylko powiedzieć:
– A… tak, mam czas…
– Znakomicie. Proszę tędy.
Poprowadził ją krótką ścieżką do furtki. Mały, odrapany domek wyglądał, jakby miał za chwilę runąć.
– Mam na imię Nathan. A pani?
– Anna – podała już wcześniej ustaloną wersję.
Malarz znów się uśmiechnął.
– Bardzo ładnie.
Wnętrze domku okazało się nader przytulne. Nathan usadził gościa na wygodnym krześle przy stole w salonie i obiecał wrócić za chwilę z herbatą.
– Proszę się czuć jak u siebie w domu – dodał na odchodnym.
Gdy tylko wyszedł, kobieta poczęła rozglądać się z ciekawością po pokoju. Wszystkie ściany obwieszono obrazami, z których większość wykonana została na drewnianym podkładzie. Z reguły były to sceny religijne, choć znalazło się również kilka portretów świętych. Anna wstała i podeszła do jednego z malowideł. Reprodukcja portretu bizantyjskiej księżniczki, pochodzącego z IV wieku. Jedynego egzemplarza malarstwa tablicowego z tamtych czasów, który przedstawiał osobę świecką. Został wykonany na polecenie ówczesnego cesarza Bizancjum. Anna pamiętała tę księżniczkę; ładna i całkiem miła dziewczynka, tylko bardzo sterroryzowana przez ojca. Portret też pamiętała – był to ów obraz, którego opis tak ją niegdyś zaciekawił.
– Ładny, prawda?
Kobieta odwróciła się. Nathan postawił dwie filiżanki herbaty na stole i stanął obok swojego gościa.
– Mój ulubiony – powiedział. – Śliczna księżniczka… chciałbym wiedzieć, jaka była. Czy naprawdę miała taki niewinny charakter, jak na to wygląda.
Anna milczała.
– Podobno zginęła z rąk zamachowców, którzy napadli zamek. Szkoda jej…
– Uratowała się przed nimi. Zginęła w pożarze trzy lata po tym, jak namalowano ten obraz.
Nathan spojrzał na nią z uniesionymi brwiami.
– Mój ojciec mi o tym opowiadał – dodała szybko.
– Też zajmuje się malarstwem czy tylko się nim interesuje?
– Interesuje się… to znaczy, interesował – nagle przyszła jej do głowy myśl, że być może Nathan chciałby go poznać. – Zmarł w zeszłym roku.
Zawiedziona mina gospodarza potwierdziła jej przypuszczenia.
– Przykro mi.
Anna podniosła wzrok z powrotem na obraz.
– Zostawmy ten temat.
Przez pewien czas dalej kontemplowali portret.
– Czerwona róża – odezwała się zamyślonym głosem Anna. – Całkiem niezły wybór. Pasuje tej dziewczynie.
– Lubi pani czerwone róże?
– Niezbyt. Są ładne, ale ja wolę białe.
– Dlaczego?
– Wydają mi się ciekawsze.
– Co ma pani na myśli?
– Biały kolor to symbol czystości i niewinności. Innymi słowy, białe kwiaty wydają się delikatne i niepozorne. Ale róża pod tymi białymi płatkami skrywa kolce, które mogą zranić nieopatrznego amatora…
– Czy pani też skrywa jakąś tajemnicę, której powinienem się bać?
Anna przyjęła ten żart bez uśmiechu. Jej wzrok ponownie spoczął na portrecie księżniczki.
– Być może.

* * *

– Robi się ciemno – stwierdził Nathan. – Daleko mieszkasz?
Po kilku godzinach zarzucili formalny sposób komunikacji. Był zbyt niewygodny i doskonale zbędny.
– Właściwie to tak, ale nie musisz mnie odprowadzać. Masz pewnie jeszcze dużo pracy. Przepraszam, że zajęłam ci tyle czasu.
Podniosła się z fotela, ale Nathan szybko wyjaśnił:
– Nie, nie to miałem na myśli. Chodziło mi o to, że… no, jeśli masz po nocy wracać do domu, to… może po prostu zostaniesz tutaj? Mówię to bez żadnych podtekstów, oczywiście.
Kobieta zastanowiła się przez chwilę.
– Chyba mogę zostać. Nie sprawi ci to kłopotu?
– Absolutnie nie. Tylko czy twoja rodzina nie będzie się o ciebie martwić?
– Od śmierci ojca mieszkam sama – odparła najlepszej jakości kłamstwem.
– W takim razie postanowione – uśmiechnął się gospodarz. – Przygotuję ci czystą pościel.
Kiedy wyszedł z pokoju, Anna przeciągnęła się i westchnęła z ulgą.
– Jak dobrze mieć raz na jakiś czas wolne…

* * *

Anna spała na łóżku, natomiast Nathan ułożył się najwygodniej jak mógł na fotelu w drugim pokoju. Kiedy jednak obudził się następnego ranka, zobaczył przed sobą nikogo innego, jak swojego gościa. Anna siedziała przy stole, gdzie wczoraj spędzili na rozmowie co najmniej pięć godzin, i beztrosko układała piramidkę z klocków. Wyglądała tak pogodnie, że z początku nie śmiał jej przerywać. Wreszcie to ona pierwsza zaczęła rozmowę.
– Widzę, że się obudziłeś – powiedziała, nie odrywając się od swojego zajęcia.
– Tak. Dzień dobry. Co robisz?
Rzuciła mu przelotny uśmiech.
– Przecież sam widzisz.
– Okej, zmieniam pytanie. Po co to robisz?
– Bo lubię. To mój poranny rytuał. Nie podoba ci się?
– Bardzo mi się podoba.
Oczywiście, że mu się podobało. Nie mógł nie zauważyć, jak każdy klocek był idealnie ułożony na poprzednim, jak doskonale regularne były ściany piramidki i jak ładnie wyglądała układająca, gdy jej szare oczy skupiały na klockach całą swoją uwagę…
– Trzeba wstać – Nathan przerwał potok swoich myśli i wysunął się spod kołdry. Ruszył do kuchni. Pokręcił się tam w kółko, namyślił się chwilę i zawołał: – Jadłaś jakieś śniadanie?
– Nie, nie byłam głodna.
– A chcesz teraz?
– Nie, dziękuję.
Pomaszerował do łazienki. Szybko się umył, a potem wrócił do kuchni i zrobił sobie kanapkę. Gdy znów wszedł do pokoju, Anna nadal układała klocki.
– Mogę popatrzeć?
Skinęła głową.
– Jeśli cię to nie znudzi, to proszę bardzo.
– Widać, że masz dużą wprawę – stwierdził, patrząc na jej dłonie. Nie drgnęły ani o milimetr, gdy stawiała kolejną warstwę piramidki.
– Bo robię to od wielu lat.
Wokół jej palców unosiły się drobne pyłki, wirujące w promieniach słońca. Wyglądały jak małe stworzonka, które z ekscytacją oczekiwały na moment, kiedy będą mogły wprowadzić się do nowego zamku stworzonego dla nich przez ich władczynię.
Nathan zerwał się z krzesła.
– Muszę na chwilkę wyjść. Wrócę za jakieś pół godziny, dobrze?
Kiwnięciem głowy oznajmiła swoją zgodę, jakby w ogóle nie zauważyła, że powinna być choć trochę zaskoczona.
Gdy tylko za Nathanem zamknęły się drzwi, Anna przerwała swoje zajęcie. Odchyliła się do tyłu na krześle.
Nigdy nie sądziła, że jeszcze spotka kogoś o podobnych zainteresowaniach. We współczesnym świecie były już przecież przestarzałe. Pewnie dlatego Nathan od początku zrobił na niej dobre wrażenie. Było w nim coś takiego, co ją dziwnie przyciągało. On sam chyba odbierał to przyciąganie w trochę inny sposób… a może wcale nie. Może tylko jej się tak wydawało, bo za dużo czasu spędzała ze swoją przyjaciółką wysłuchując różnych bzdur. Zresztą, za kilka dni i tak będzie musiała wrócić do swoich obowiązków. A potem… na pewno jeszcze kiedyś zobaczy tego mężczyznę, ale oby ten dzień nadszedł jak najpóźniej.

* * *

– Patrz, wraca!
Dwie kobiety, ruda i blondynka, stały za płotem w cieniu dorodnej wiśni. Opierając dłonie o sztachety, obserwowały, jak Nathan zsiada z roweru i odstawia go pod furtkę. Nagle zamarł na chwilę, łapiąc oddech. Jedną ręką oparł się o obdrapaną ścianę domku, a drugą dotknął piersi. Pozbierał się jednak szybko i po chwili maszerował już do środka z różą w dłoni. Z jakiegoś powodu w ogóle nie zauważył podglądaczek.
Dopiero wtedy młodsza z kobiet odezwała się:
– Przepraszam, ale czy pani…
– Przysięgam, że do niczego się nie mieszałam. Mam z nią umowę, ona jest nietykalna.
– A ten mężczyzna?
– To nadal podpadałoby pod jej sprawę. Wysłałam ją na urlop. Ma odpocząć, a nie pakować się w kłopoty.
– Czy chce pani powiedzieć, że pani interwencja oznacza kłopoty?
Starsza kobieta niedbale odgarnęła swoje rude loki i puściła oko do swojej przybocznej.
– Sama wiesz, jak jest.
Obie wspięły się na palce, aby między szczytami sztachet zajrzeć przez okno do wnętrza domku, gdzie Nathan właśnie stanął przed Anną.
– W każdym razie, Dyciu – odezwała się ponownie starsza kobieta – znajdź mi teczkę tego pana. Tak dla porządku, dobrze?
– Oczywiście.
– Bo rozumiesz, facet sam z siebie przynosi jej kwiaty.
– To podejrzane, zważywszy na fakt, że nie przyłożyła do tego pani ręki.
– No właśnie – jej przełożona z namysłem mrużyła ciemnozielone oczy. – No właśnie.

* * *

– To dla mnie?
Anna podniosła pytający wzrok z kwiatu na Nathana.
– Owszem. Powiedziałaś, że lubisz takie, więc…
– Nie trzeba było – przerwała mu, ale wzięła śliczną, białą różę. – Dlaczego mi ją przyniosłeś?
– Nie podoba ci się?
– Bardzo mi się podoba.
– Chcę cię z nią namalować. Oczywiście, jeśli się zgodzisz.
Przez chwilę nie było odpowiedzi.
– Chcesz… – powiedziała w końcu zaskoczona Anna – chcesz namalować mój portret?
– Tak. Pozwolisz mi?
– Dlaczego?
– Dlaczego chcę cię namalować?
– Tak.
– Bo jeśli niczego nie sknocę, to bardzo ładnie byś wyszła na portrecie. Jesteś typem dziewczyny, która kojarzy mi się ze starymi obrazami. Takimi obrazami… nie wiem, świętych… Jesteś wręcz stworzona do tego, żeby cię namalować.
Popatrzyła na niego poważnie.
– Tak sądzisz?
– Jasne. To co, mogę?
Jego entuzjazm był zaraźliwy. Anna patrzyła w jego ciemne oczy i wyraźnie dostrzegała ukryty w nich zachwyt. Nigdy wcześniej nie spotkała kogoś takiego. Nigdy wcześniej nikt nie potraktował jej w ten sposób. Kąciki jej ust same się uniosły i uśmiechnęła się promiennie.
– W takim razie zgoda.

* * *

Po dwóch dniach intensywnej pracy obraz był w trzech czwartych skończony. Anna podziwiała swój własny portret, który przypominał odbicie w lustrze. Kobieta siedząca na krześle, z białą różą w dłoni. Jej głowa lekko pochylona na bok, spojrzenie zwrócone wprost na obserwatora. Łagodny uśmiech na jej ustach. Precyzja, z jaką Nathan oddawał rzeczywistość, była zadziwiająca.
Trzeciego dnia pojawiły się drobne problemy.
– Usiądź jeszcze trochę bliżej, dobrze? Słońce dziwnie na ciebie pada, a teraz, kiedy już tak wiele jest namalowane, wolałbym nie zmieniać układu światła.
– Tak lepiej?
– Nie, jeszcze trochę. Mogę?
Nathan podszedł do krzesła, na którym siedziała, i ostrożnie przekręcił je w prawo. Postąpił kilka kroków do tyłu i ocenił skuteczność poprawki.
– I jak?
– Lepiej. Teraz różę weź w ten sposób… no właśnie… i zwróć ją tak…
Znów do niej podszedł. Ujął jej dłoń i delikatnie obrócił. W tym geście Anna wyczuła dziwną niepewność, która nagle ją zaniepokoiła, szczególnie że Nathan już nie puścił jej ręki.
– Co się stało? – pytała, starając się rozwiać atmosferę lekkiego napięcia, która właśnie ich otoczyła.
– Nic.
– Coś nie tak?
– Wszystko w porządku.
Nieprawda. Niejasno zdawała sobie sprawę, że coś było nie w porządku. Nie odsunęła się jednak i chyba właśnie to go zachęciło.
Delikatnie uniósł jej podbródek. Wahał się jeszcze przez krótką chwilę, aż w końcu czule ją pocałował.

* * *

Co ja sobie myślałam?
Stuk. Kolejny zielony klocek wylądował na poprzednim.
Jak to się w ogóle stało?
Ten czarujący moment nieśmiałej ciszy, gdy oderwali się od siebie.
Coś jest nie tak.
Stuk.
Dlaczego tak dziwnie się czuję? Co się właściwie dzieje?
Stuk.
Co w nim jest takiego…
Jego rozczochrana głowa, wyłaniająca się spod kołdry na kanapie każdego poranka.
Nie. To nie jest możliwe.
Miały układ. Ona nie mogła tego zrobić.
Nieważne. Obraz jest już skończony. Mogę już wracać do siebie.
Nathan zostawił portret na sztalugach, aby wysechł. Wyszedł naprawdę piękny.
Lubię go, ale nic poza tym.
Wcale a wcale. Stuk.
Jeśli ona maczała w tym palce, to ją zabiję. Ręczę własną kosą.
Ostatni klocek.
Dotyk jego dłoni. Smak jego ust.
Stuk. Stuk, stuk, stuk, stuk, stuk…
Budowla rozsypała się na kawałki. Anna zamarła. Wpatrywała się w klocki z niedowierzaniem. Jeszcze nigdy nic takiego się jej nie zdarzyło.
Dlaczego… drżą mi ręce?

– …Przepraszam.
Anna siedziała  nieruchomo. Lekko pokręciła głową.
– Nie… nie przepraszaj… – powiedziała cicho. Nathan chciał pogładzić jej policzek, ale w ostatniej chwili się rozmyślił.
– Nie gniewaj się na mnie.
– Nie gniewam się.
Cisza.
– Możemy… dokończyć portret.
– A, no tak – Nathan odsunął się od niej i wrócił na swoje miejsce. – Siedź tak jak teraz, jest dobrze.

To było wszystko.
Anna wbiła wzrok w rozsypaną piramidkę i nagły niepokój zakradł się do jej duszy.
Tak być nie może. Wynoszę się stąd.
Nathan już spał na kanapie. Rzuciła mu przelotne spojrzenie. Nie chciała się z nim rozstawać, ale jeśli tak się sprawy mają…
Wstała. Krzesło szurnęło po podłodze, ale nie obudziło śpiącego mężczyzny. Zaciskając usta, Anna cicho wyśliznęła się przez frontowe drzwi.
Nie mogę tu zostać, nie mogę tu zostać…
Na zewnątrz powoli zapadał zmierzch. Zmierzając do furtki, Anna stąpała tak stanowczo, że jej trzewiki wzbijały chmurę piasku. Wzrok miała wbity w ziemię i nie zauważyła stojącej pod płotem postaci, dopóki ta nie chwyciła jej za ramię.
– Gdzie idziesz?
Obejrzała się zaskoczona. Rozpoznała głos przyjaciółki. Jej oczy zwęziły się.
– Coś ty mi zrobiła? – warknęła ze złością.
– Ja?
– A kto? Może Afrodyta? To twoja sprawka! Wysłałaś mnie na te głupie wakacje i…
– Przecież wyruszyłaś z własnej i nieprzymuszonej woli…
– Ale za twoja namową! Zrobiłaś to, żeby się ze mnie potem śmiać? Przysięgam, że tego pożałujesz!
Błysnęło niebieskie światło i już nie było Anny w jej białym fartuszku. Na jej miejscu stała potężna bogini, odziana w ciężką, czarną suknię.
– Co ci się stało? – ruda kobieta zmarszczyła brwi. – Od kiedy to tak łatwo wpadasz w złość, co?
– To też przez ciebie!
– Uspokój się! Nic ci nie zrobiłam!
– Tak? To co tu robisz? Nie szpiegujesz mnie, żeby zobaczyć, jak idzie twój plan?
– Jaki plan? Chciałam tylko zobaczyć, co u ciebie.
– Nie wierzę ci.
Jej przyjaciółka sznurowała usta. Nie przejmowała się oskarżeniami. Obwinianie jej o coś, czego nie zrobiła, było w jej pracy właściwie nieuniknione.
– Zobacz to – rzuciła Annie czarną teczkę. Ta otworzyła ją zamaszystym ruchem i mimo złości zaczęła czytać. Gniew zaczął ustępować z jej bladej twarzy.
– Chory na serce? – wymamrotała z niedowierzaniem.
– Facet umiera – potwierdziła jej przyjaciółka. – Umiera i wie, że nie zostało mu wiele czasu. Balansuje na granicy życia i śmierci.
– Więc… to dlatego…?
– Anna?
Obie obróciły się jak na komendę. W drzwiach frontowych stał Nathan. Jego szeroko otwarte oczy wpatrywały się w czarnowłosą kobietę.
– Kim… ty… jesteś…?
Obie zamarły. Co widział? Co słyszał?
Nagły przebłysk zrozumienia odbił się na jego twarzy.
– Przyszłaś po mnie? – zapytał cicho.
– Nie – pokręciła szybko głową. – Wcale nie, ja tylko…
Mężczyzna gwałtownym ruchem przycisnął dłoń do klatki piersiowej. Upadł na kolana, nie mogąc złapać oddechu.
– Nathan!
Anna błyskawicznie znalazła się przy nim.
– Nie, nie… – podniosła głowę i ku swemu przerażeniu ujrzała swoją adiutantkę. – Moira? Nie mów mi, że…
– Przykro mi – odparła dziewczyna szczerze. – Ale sama pani wie, że tak trzeba.
Wiedziała. Oczywiście, że wiedziała. Niewiele to zmieniało.
Ale tak trzeba.
Wzięła głęboki oddech i wyciągnęła rękę.
– Ja to zrobię – powiedziała głosem, który doskonale udawał opanowany.
Jej przyboczna bez słowa skinęła głową i chwyciła jej dłoń. Błękitne światło otoczyło ich złączone ręce i moc wróciła do swej prawowitej właścicielki.
– Anno… – szepnął Nathan.
– Nie bój się. To nie boli. Będę przy tobie przez cały czas.
– Anno… zatrzymaj… portret…
– Zatrzymam. Dziękuję.
– Wiesz… – spróbował zaczerpnąć powietrza, ale już mu się to nie udało. Serce przestało pracować.
Patrzyła na jego twarz, na której zastygł ostatni czarujący uśmiech.
– Nie – prosiła cicho. – To przeze mnie… Nie chciałam…
– To nie pani wina. Przecież pani wie, jak to się odbywa. Tak musiało być i już.
Bezwiednie ścisnęła jego dłoń.
– On tak pięknie malował…
Nie płakała, potrafiła się opanować. Ale żal, który chwycił ją za serce, był nie do zniesienia. Przed sobą widziała tylko martwe ciało mężczyzny, który jako pierwszy dostrzegł w niej kogoś innego niż tylko przerażającą zjawę.
– Hej – powiedziała cicho jej przyjaciółka. – Nie jesteś sama.
– Przepraszam… Nie powinnam była cię oskarżać. Wybacz, że ci nie ufałam.
– A ja przepraszam, że nie powiedziałam ci wcześniej o tej jego chorobie. Nie chciałam ci psuć urlopu… chociaż i tak chyba jest zrujnowany.
– Przede wszystkim jest skończony – westchnęła Anna, odzyskując kontrolę nad sobą. –Zajmę się jeszcze Nathanem i wracam do domu.
– Jasne. Chodź – ruda kobieta zwróciła się do Moiry. Ta ukłoniła się swojej przełożonej i obie zniknęły.
Anna została sama. Blado się uśmiechając, pogładziła policzek zmarłego.
– Chodź ze mną, pokażę ci, jak wyglądają zaświaty.

* * *

– I jak ona się czuje? – pytała zatroskana Afrodyta, popijając kawę w przestronnym biurze.
– W porządku, jak zwykle – druga kobieta siedziała naprzeciw niej, nonszalancko malując paznokcie. – Nic jej nie będzie, przecież ją znasz.
– Ale jak to się w ogóle stało, że ten mężczyzna…
– Ach, chodzi ci o to „przyciąganie” – domyśliła się jej zwierzchniczka, wymachując pędzelkiem. – Pamiętasz, że on był chory na serce?
– No tak.
– No więc po prostu przyciągał ją w takim sensie, że jego śmierć była blisko. A ona jego… dokładnie z tego samego powodu. Rozumiesz, Dyciu?
– Chyba tak – odparła dziewczyna z wahaniem. – Ale w takim razie… Czemu ona nie wiedziała, że Nathan niedługo umrze?
– Swoją moc tymczasowo oddała Moirze. Być może coś tam przeczuwała, bo jednak ciągnęło ją do chłopaka, ale nic poza tym.
– I na pewno nic jej nie będzie?
– Na pewno. Jest o wiele twardsza ode mnie.
Afrodyta nieśmiało się skrzywiła.
– Mnie się nadal wydaje, że ten przypadek podpada pod nasz departament.
Zwierzchniczka uśmiechnęła się do niej.
– Ale my nic nie zrobiłyśmy.
– Naprawdę? Czy to tylko wersja oficjalna?
– Dyciu! – jej przełożona udała oburzenie. – Co ty sugerujesz?
– Nic, nic! – wystraszyła się Afrodyta. – Przepraszam!
Ku jej zaskoczeniu, ruda kobieta zaczęła się śmiać.
– Żartowałam! Przestań się tak wszystkim przejmować. Musisz nabrać trochę dystansu do tej pracy.
– Tak jest…
Jej zwierzchniczka zakręciła lakier i machając dłońmi, wstała od biurka.
– Dobra, chodź. Sprawdzimy, gdzie by można było posiać trochę chaosu…

* * *

Zgodnie ze słowami jej przyjaciółki, Anna czuła się całkiem nieźle. W chwili obecnej siedziała zamknięta w swoim pokoju i, jak zwykle, układała klocki.
Nigdy nie przejmowała się niczym zbyt długo.
Niemniej jednak w jej pokoju pojawił się nowy element wystroju: portret czarnowłosej dziewczyny z białą różą. Pod spodem pięknym, gotyckim pismem uwiecznione zostały ostatnie słowa malarza:

Wiesz… cieszę się, że cię spotkałem.

Powiadamiaj o
Powiadom o
guest

1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Anna
4 lat temu

Smutna historia, choć nie do końca, bo przecież Anna odzyskała dobre samopoczucie.